Jestem
w szpitalu. Po skończonej chemioterapii zgodnie z zaleceniami
kontroluję się u ginekologa-endokrynologa, sprawdzając co jakiś
czas jak się mają moje jajniki, po przebytej w wieku 18 lat
przedwczesnej menopauzie.Swoją drogą-czy ja kiedyś o tym
opowiadałam? To była katorga. Mogę dziś doradzać starszym
'koleżankom' co robić, gdy dopada climacterium, jak sobie radzić z
napadami gorąca i wahaniami nastrojów. Ja, dwudziestolatka, no
absurd!Okazuje się jednak, że zdarzył się mini cud i czynność
jajników powraca. Zdecydowałam się(nie bez wahania, uwierzcie) na
spędzenie dwóch nocy w szpitalu, żeby zrobić wszystkie gruntowne
badania hormonalne, które prywatnie kosztowałyby mnie kilkaset
złotych. Pomyślałam, że to całkiem niezły pomysł, będę miała
czas na nauczenie się na poniedziałkowe kolokwium, przeczytanie
wreszcie gazety, którą noszę w torbie chyba od tygodnia, czy
dokończenie ulubionego serialu. Mimo, że mam świadomość, że
jestem tutaj jako osoba zdrowa, powoli czuję, że z godziny na
godzinę coraz bardziej mnie to wszystko przytłacza.Coraz więcej
rzeczy mi się przypomina. Zapachy, kolor światła, szpitalny
posiłek. Otwierają mi się jakieś malutkie rany w sercu i
psychice. Przytłacza mnie również to, że w ogóle zdałam sobie z
tego sprawę. Że minęło tak cholernie dużo czasu a ja wciąż nie
powróciłam w pełni do normalności. Przejrzałam dokumentację
medyczną, którą zmuszona byłam zabrać ze sobą-przyglądałam
się stronicowym listom leków przyjmowanych przeze mnie i
wydrukowanych maczkiem zatrważających wyników badań, jeden pod
drugim. Najbardziej jednak nie mogę nadziwić się datom. 13.11.2012
"chemioterapia powikłana gorączką neutropeniczną, zakażenie
układu moczowego oraz infekcja grzybicza jamy ustnej, podano..."Trzy
lata temu tego dnia zmagałam się ze skutkami pierwszego cyklu
chemioterapii. I ja już nie potrafię ocenić swojego punktu
widzenia i stwierdzić, czy to było dawno, czy też nie.Z jednej
strony tyle się zmieniło, coś ruszyło do przodu, czas minął,
ale pewne rzeczy pozostały bez zmian. Wkurza mnie to, przez co
przeszłam. To, że już zawsze będę mieć to poczucie odrębności.
Wiecie, do tej pory nie znalazłam nikogo, z kim mogłabym o tym
szczerze, bez zahamowań rozmawiać. Nikt po prostu tego nie rozumie
i nikomu nie chce się słuchać. Jedynie moja mama, która
przechodziła ze mną przez chorobę i podzieliła cierpienie na
pół. W każdym razie, przestałam już mówić o tym w ogóle,
choć wiem, że to bardzo źle, bo ciągle czuję narastający w
głowie potok słów i przemyśleń, refleksji i wspomnień. Tyle
tego nagromadziłam w trakcie choroby, że kiedyś powinnam dać temu
upust. Niewiele jest jednak osób na tyle dojrzałych, czy
świadomych, wciąż nie mogę uwierzyć w ignorancję i
"mnietoniedotyczyzm". Nie jest łatwo! Ale w miarę
starania, budowanie nowego życia całkiem nieźle mi idzie. I jak ja
żałuję ostatniego roku zmarnowanego na siedzenie w domu! To był
potworny błąd. Uczę się teraz bardzo dużo, głównie fizyki
i matematyki, co jest dla mnie niemalże takim wyzwaniem, jak
trzy lata biologii i chemii zrealizowane przeze mnie w rok. Chyba
mogę już zacząć nazywać się humanistką mając na myśli to
prawdziwie renesansowe pierwotne znaczenie. Przyznam, że całkiem
dobrze się bawię i lubię to uczucie satysfakcji, kiedy rozwiązuję
zadanie, otrzymuję prawidłowy wynik i przypomina mi się, że był
moment, że obawiałam się o zdanie egzaminu maturalnego z
matematyki na poziomie podstawowym. A gdybym się uczyła wtedy tej
cholernej matmy! Miałabym teraz trzy razy mniej pracy!Przyznam
szczerze, że pierwszy rok tej Inżynierii chemicznej niewiele ma
wspólnego z chemią. Nie będę więc go zapewne zaliczać do
najprzyjemniejszych pod względem realizowanego materiału, ale
uważam za całkiem sensowną taką strategię PW-kto nie da sobie
rady z matematyką, ma duży potencjał do nie dania sobie rady ze
wszystkim innym(królowa nauk wszak).Moje serce wciąż co jakiś
czas(bo jedynie wtedy, gdy mam czas odetchnąć i się nad czymś
pozastanawiać) bije do lekarskiego. Zastanawiam się tylko, kiedy
mam uczyć się biologii do poprawy? Muszę zacząć wpisywać do
dziennego grafiku choć godzinkę biologii. Z drugiej strony
czuję, że te studia mogłyby mnie usatysfakcjonować. Ale kurczę.
Nie potrafię jeszcze odpuścić. Wiem też, że projektowanie
reaktorów i procesów chemicznych, nigdy nie będzie tym samym co
bezpośredni kontakt z chorą osobą i udzielona jej pomoc(nawet
jeśli te procesy prowadzić będą do wynalezienia rewolucyjnego
leku przeciwnowotworowego).Nie mogę doczekać się aż stąd wyjdę.
Zaczynam zastanawiać się, czy nie lepiej było wyłożyć pieniądze
i dać sobie samej spokój... Mam jakieś masochistyczne skłonności
chyba. Myślałam, że umrę ze śmiechu, gdy dostałam kolację
o 16.30. To oznacza KOLEJNE 8,5 h BEZ JEDZENIA! Kto to tak
planuje....Ja nie mogę sobie wyobrazić teraz spędzonych 8 miesięcy
w szpitalu. Jak ja to przetrwałam? Jestem tutaj dopiero od 10-tej a
już umieram z nudów, nie mam pojęcia jak ja sobie radziłam
wtedy.Chociaż chyba wiem... I to jest odpowiedz na wszystkie zadane
mi wtedy pytania: "Kasia jak Ty to robisz, ze dajesz radę, ja
bym się załamał/a", "jak to robisz, że ciągle się
uśmiechasz i nie narzekasz?!"
To
takie proste.
Wtedy
musiałam!:)
Pozdrawiam
jesiennie(już po raz trzeci stwierdzam, że nienawidzę października
i jesiennej aury, czekam z niecierpliwością na grudzień!)