niedziela, 31 sierpnia 2014

Plot twist

Jakoś na początku wiosny napisałam, że odczuwam wielką potrzebę wyjechania gdzieś nad morze, popijając drinki z palemką - ucząc się jak nie myśleć o niczym.
Ta potrzeba wraz z nadchodzącą jesienią i świadomością, że lada chwila skończy się ciepła, przyjemna, letnia pogoda, wzrosła jeszcze jakieś tysiąc razy.

Można robić sobie listy "TO DO" - tak jak ja to zrobiłam rozpoczynając wakacje. Można zaplanować sobie całe życie na następne kilka lat.
Można. Ale nie ma w tym najmniejszego sensu - życie i tak zadrwi z nas sobie i odwróci nasze plany do góry nogami, postawi nas w punkcie, w którym nigdy nie myślelibyśmy, że się w ogóle znajdziemy.
Tak było z moimi planami w klasie maturalnej, kiedy we wszystkim przeszkodził mi nowotwór.
Tak było z moimi planami wakacyjnymi po chemioterapii, kiedy okazało się, że po terapii nie mogę wychodzić na Słońce ani wysilać się fizycznie.
To samo stało się z moimi planami na te wakacje i na kolejny rok życia. Lista "Do zrobienia" została zrealizowana zaledwie w trzech punktach z 10.
Nie było wymarzonych tropików, rejsu po wodach morskich, nie było również decyzji uczelni o przyjęciu mnie na stacjonarne studia medyczne.

Ktoś, kogo nazywam "kimś bardzo mądrym" powiedział mi: Kasia, weź pod uwagę to, że życie nie zawsze układa się po naszej myśli, zawsze trzeba być przygotowanym na ewentualności i mieć w zanadrzu różne rozwiązania. Czasem może zdarzyć się coś tak nieoczekiwanego i nieprzewidzianego, tak niezależnego od nas, że jedynym wyjściem będzie przystosować się do zastałej sytuacji.

Gdy to wtedy usłyszałam, dostałam białej gorączki. NIE NIE NIE! To mnie tak obrzydliwie wkurza, kto ma decydować o naszym losie, jak nie my sami? To od nas zależy, co tak naprawdę się wydarzy i my nadajemy bieg wydarzeniom!
....Tak bardzo chciałabym się dzisiaj nie zgodzić się ze słowami tej osoby.
Ostatnio w moim życiu wydarzyło się jednak tyle rzeczy, których zupełnie nie wzięłam pod uwagę, że aż nie wiedziałam jak mam zareagować.
Imponujące, jak zaskakujące może być życie, nawet jeśli wydaje Ci się, że wszystko jest perfekcyjnie, więc pedantycznie zaplanowane.
Bezsilność.
Której nienawidzę!

Tak, zapomniałam o tak materialnej kwestii jaką są pieniądze. Zapomniałam, że to własnie one są siłą napędzającą ten chory świat a ich posiadanie determinuje Twoje przyjemności. Nie mając pieniędzy nie zrealizujesz żadnej listy "TO DO", choćbyś miał ostatni rok życia, choćbyś nie wiem, jak marzył, czy potrzebował wyjazdu do Indonezji, choćbyś zasługiwał na spełnianie swoich marzeń bardziej, niż ktokolwiek inny.

Dwa lata temu w wakacje, ślęcząc nad książkami od biologii pomyślałam, jak wspaniałą perspektywę wakacji mam na przyszły rok i planowałam, marzyłam o wyjeździe rekompensującym mi kilkumiesięczny pobyt w szpitalu i ten ciężki ostatni rok. Po wyjeździe czekałyby mnie wymarzone studia, na które poszłabym z czystym, wypoczętym umysłem, spełniona, z energią na intensywną naukę.

Zamiast jakiegokolwiek wyjazdu mam średniosatysfakcjonującą pracę, zamiast energii na naukę - jestem wyczerpana a zamiast wymarzonych studiów - kolejny rok indywidualnego zakuwania dokładnie tego samego, czego uczyłam się przez ostatni rok. To będzie musiało być niesamowicie zajmujące...

No i dobra. Już mi trochę przeszło i zaczynam przyjmować to z pokorą. Niedługo zacznę odnajdywać w tym co robię przyjemność - postaram się.
Tym gorzej znosi się odstępstwa od swojego planu, im bardziej starannie jest on zaplanowany. Im bardziej starannie jest on zaplanowany, tym więcej odstępstw od niego się pojawia.

Ciężko jest być idealistką. Prawie zawsze będę kończyć jako przegrana w starciu z życiem.

Kurczę, gdy wyzdrowiałam i odzyskałam kontrolę powiedziałam sobie, że "od dziś będzie tak, jak ja chcę by było". Pięknie brzmi, silnie i wzniośle. Widzę, że to jednak nie do wykonania. Chyba jednak jest jakiś nurt, któremu należy się w pewnym stopniu poddać. Tym nurtem są właśnie wszystkie te czynniki, na które nie ma się w żadnym stopniu wpływu.
Biorąc nurt pod uwagę, można dojść do jakiegoś porozumienia z życiem i dążyć do tego, co się chce osiągnąć, bez niesutannego poczucia niesprawiedliwości i złości na to, czego nie uda się dokonać.
Pokora.
RRRRRRRRRRRRR nie znoszę tego słowa.


Tak, tak, zrobiłam co mogłam - nie udało się - progi niezależnie ode mnie wzrosły o dobre kilka punktów - a 300tys na płatne nie posiadam.
Wyjście mam jedno, jedyne.
Nie stracić determinacji, energii i zacięcia do nauki i podnieść swoje wyniki w maju do 90% z obu przedmiotów.
Zaczynam od października!

Czekam więc z ciekawością, co przyniesie życie. Dostrzegam w tej nieprzewidywalności nawet pełen urok. Kocham je, choć wkurza mnie bezgranicznie:)

Prawiewrześniowe pozdrowienia!


PS. Jak przystało na długi okres czasu od ostatniego badania - zaczynam się już stresować kolejnym, które ma mieć miejsce pod koniec października!!!
PS2. Jak najbardziej jendak stwierdzam, że człowiek powininen nieustannie wyznaczać sobie coś do relizacji - w moim przypadku będzie to przejście na zdrową dietę, co powinnam była zrobić jakiś rok temu - skłaniam się w kierunku bio-żywności jak najdalszej substancjom kancerogennym. Nie zrobiłam tego wcześniej, bo tak bardzo  cieszyłam się niezdrowym jedzeniem, które wreszcie po terapii mogę jeść! No i - nie chciało mi się.
W ogóle wydaje mi się, że sztuką życia, jest umiejętność dążenia do zamierzonych celów nie zrażając się zwrotami akcji reżyserowanymi przez życie. Prowadzi to do osiągnięcia pewnej harmonii i płynności w egzystencji. Strasznie fajnie tak umieć. Ja póki co dopiero się uczę.