sobota, 11 maja 2013

adding insult to injury...

Wczorajszy dzień był prawdziwym uwieńczeniem całego koszmaru.
Powinnam się była tego spodziewać, skoro już wiem, że life is a bitch. Jak mogłam być tak pewna tego, że nigdy nie wrócę do szpitala?
NAIWNOŚĆ!
Już w czwartkowej morfologii wyszło, że liczba moich białych krwinek jest nędzna. Sądziłam jednak, że tak jak 2 kursy temu nie spadnie mi to wszystko AŻ TAK. Miałam pewne podejrzenia ze względu na stan mojego gardła i przełyku... Czułam się "jakoś nie tak" już od piątku rana, ale z całych sił próbowałam oszukać swoje ciało i udawałam, że nie zauważam złego samopoczucia. Udawałam tak, aż do momentu kiedy zaczęło mną"telepać" i nie byłam w stanie skupić się na dialogu kucharza Okrasy z pewnym drwalem. Powiedziałam sobie "no jeśli mam gorączkę to mam, kogo ja chcę oszukać?" złapałam za termometr i zaczęłam mierzenie. Na wszelki wypadek usiadłam na balkonie, bo przecież w domu jest tak gorąco. Siedziałam tak 5min, po czym wstałam, usiadłam na kanapie i uroczyście wyciągnęłam termometr spod pachy. Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam.
......
........
...........................................................................
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!! 37,8?!!!!!! COOOOOOO?!!?!?!?!?!?!?! 37,8?!!!!!!! NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!!!!
Wiedziałam, wiedziałam! To by było zbyt piękne, gdyby skończyło się delikatną niziną. Oczywiście na sam cholerny koniec musiał dopaść mnie DÓŁ.(ta metafora odnosi się do parametrów krwi) Ciężko mi było w to uwierzyć. Tysiąc myśli na raz: mogłam nie jeść tych żelków, pewnie przez nie zrobił mi się stan zapalny, boże dotknęłam kawałkiem szynki do opakowania, to pewnie dlatego, gdzie ja schowałam kosmetyczkę? gdzie są moje świeżouprane szpitalne kapcie? pewnie mam stan zapalny całego układu pokarmowego! to wszystko przez te żelki, aaa!
Kolejna gonitwa myśli była bardziej dramatyczna: tydzień w szpitalu murowany, mam dość tych pielęgniarek, mam dość śmierdzących szpitalnych kibli  i wystraszonych łysych dzieciaków, nie dam sobie założyć kolejnego wenflona, NIE MAM JUŻ NA TO SIŁY!
Oczywiście to jest zaledwie 1/100000 tego co przeszło przez mój umysł w ułamek sekundy podczas spojrzenia na termometr.
Odłożyłam go i wzięłam do ręki bb, by wykonać telefon do kliniki.
Tak oto w piątkowy wieczór spakowałam walizki, które o mały włos nie zostały po ostatniej chemii wyniesione do garażu, musiałam skompletować cały szpitalny asortyment, który dopiero co zdążyłam porozkładać po domu. Wyciągnęłam z kąta szafy ściśnięte t-shirty , których miałam zamiaru już nie użyć.
Na izbie przyjęć spędziłam dobre półtorej godziny, podczas której moja temperatura znacznie urosła i zaczęło robić mi się naprawdę źle.
Już prawie z 39 stopniami weszłam na oddział, oczywiście, hematologii, na którym "zabiegana" p.dr. oznajmiła mi, że nie ma pojęcia, gdzie mnie położyć, bo ani na onkologii ani na hematologii nie ma ani jednego wolnego miejsca. Przyjęłam tę wiadomość bez żadnych emocji, byłam zajęta zmaganiem się z dreszczami i rozpalającą mnie gorączką, upraszając się co jakiś czas "o proszeczek". Dostałam go dopiero po jakiejś godzinie... Cóż to była za ulga!
Jak przystało na hematologię, obecna była również moja ulubiona siostra Sierżant, tym razem combo: nie dość, że obrzydliwa i zapluta to jeszcze CHARCZĄCA I SMARKAJĄCA!
Wtedy pomyślałam: To co się dzieje to jeden wielki oksymoron. Muszę być hospitalizowana ze względu na zagrożenie życia spowodowane całkowitym brakiem odporności, podczas gdy to właśnie w szpitalu obecne są wszystkie czynniki, które mu zagrażają.
Nie mam pojęcia, ile czasu minęło, w każdym razie ok 1.30 trafiłam na salę na ENDOKRYNOLOGII. Dużą, sześcioosobową, tylko dla mnie.
(Swoją drogą, poznałam tam przemiłą pielęgniarkę, której opowiedziałam historię życia i która nagięła przepisy i pozwoliła mi obejrzeć wyniki badań. )
neutrofile 0.0
NO ŁADNIE!
No to niestety, 7 dni antybiotykowania.
Nie byłoby dostatecznie fatalnie, gdyby nie to, że mój ból gardła a właściwie przełyku, osiągnął apogeum i aby przełknąć cokolwiek musiałam(i wciąż muszę) zaciskać mocno oczy i pięści.
Nikt za bardzo mnie nie badał, więc nie wiem jaka jest przyczyna tego bólu, ale to chyba wszystko jedno, to może być wszystko - 0 neutrofilów=0 obrony przed wszystkim.

Dziś po południu zostałam przeniesiona na najgorszą salę na hematologii. Obrzydliwą. Dwoje z 'pacjentów' non stop przeraźliwie kaszle.
I teraz nie wiem.
KURWA MAĆ
To chyba nie jest paranoja, że skoro nie mam, nie: mam obniżoną, ale WCALE NIE MAM odporności, to wolałabym nie przebywać na sali z ludźmi z infekcjami! Większość osób z chorobami nowotworowymi nie umiera z powodu choroby podstawowej, ale z powodu powikłań po leczeniu, między innymi z powodu zakażeń w okresie neutropenii. Raczej niewiele komfortu daje mi myśl, że właśnie mam bógwiejaką infekcję, gorączkuję, a moje netrofile sięgnęły podłogi i jeszcze parę dni będą na tym poziomie i do tego jestem atakowana przez bakterie moich małoletnich towarzyszy z sali. Drogą logiki - to raczej mi nie pomoże!
Jak moża być takim ignorantem? Moim zdaniem to jest poważne zaniedbanie ze strony lekarzy, którzy(doskonale rozumiem, że szpital nie ma funduszy  na lepsze warunki) powinni dbać o dobro swoich pacjentów i brać pod uwagę takie rzeczy.
Wystarczyłby odpowiedni dobór osób do sal.
Jestem przerażona, dostaję dwa antybiotyki, ale nie polepszy mi się dopóki nie urosną mi granulocyty, a czeka mnie jeszcze parę dni, podczas których będę miała styczność z jeszcze miliardem różnorodnej zarazy.
Więc - to chyba nie paranoja, lecz zwyczajny odruch, jakim jest martwienie się o swoje własne zdrowie i życie - na które ciężko sobie zapracowałam.

GROTESKA.
Jestem przesiąknięta infekcją i złością do szpiku kości.
Dawno nie byłam tak wkurzona.
Na życie.
Na tę cholerną fizyczność.
Na bezradność.
Na nieustanne czekanie "aż będzie lepiej".

ŻYCIE - ja Ci mówię, odpuść mi już, ostatni tydzień się nade mną znęcasz. W piątek wracam do domu i to już ostateczny i nieodwołalny termin!