poniedziałek, 28 stycznia 2013

Zapisane dnia 30.11.2012r.


Minęło raptem 9 dni od kiedy ostatnio coś napisałam a mam wrażenie jakby upłynął conajmniej miesiąc. To dlatego, że tak wiele się zdarzyło w ciągu tak niewielu dni. Byłam w domu, stworzyłam sobie swój kąt, przeżyłam najstraszniejszy trwający 3dni rozdzierający ból kości spowodowany odstawianiem sterydów. Naprawdę dobrze się składa, że posiadam umiejętność wyrzucania koszmarnych doświadczeń z pamięci. Nie jestem w stanie już sobie przypomnieć jaki to był ból. Pamiętam jednak, że był straszny. Boże! Przecież ja będę musiała odstawiać te sterydy po każdym cyklu! Po każdym ! To mnie dopiero przeraża.
Jak dobrze, że istnieje cudowny lek zwany paracetamolem. Będę się nim szprycować, cóż. W każdym razie, potwierdzam regułę, że wszystko jest do zniesienia. Raz to zniosłam,zniosę i kolejny. Chociaż perspektywa takiego cierpienia jeszcze osiem razy...... Na szczęście w mojej głowie nastąpiło niejakie przewartościowanie  i bardziej, niż przerażam się bólem przy odstawianiu encortonu, na chwilę obecną cieszę się, że moje wartości krwi idą do góry, co oznacza, że będę mogła dostać kolejną chemię, a co za tym idzie - dać drugiego kopa temu dziadowi. 
Zdecydowanie ostatnie 3 dni były dla  mnie kryzysowe. Gdy zaczęłam widzieć na sobie tę destrukcję wywołaną tak agresywnymi lekami, nieunikniona stała się też lekka destrukcja psychiki. Pierwszym strzałem w kolno był dla mnie ten potworny ból, kolejnym  konieczność powrotu do szpitala. Byłam tak nastawiona na bezbolesny, relaksujący pobyt w domu, który dałby mi siłę na kolejną chemię. Jak usłyszałam o diametralnym spadku wartości, szczególne granulocytów, poczułam się krucha jak liść. Nożem w plecy zostałam ugodzona, gdy zauwazylam wypadające włosy. Oczywiście, wydawało mi się, że byłam na to przygotowana, ale jak zaczęło się to dziać... To jest atut kobiety przecież. Dla mnie włosy są wyznacznikiem kobiecości, cenię je sobie tak samo a może nawet bardziej niż piersi! Wszystkie moje gesty zawierały w sobie włosy. Tzn. mam na myśli to, że odgrywały w moim  życiu a szczególnie w kreacji mojej osoby dość ważną rolę. 
Odrosną? Oczywiście. Ale jak mam żyć pół roku bez czegoś co dawało mi takie poczucie estetyki, a w rezultacie pewności siebie? 
Cóż,póki co jeszcze są, o wiele wiele mniej niż dotychczas, są przeciętne, ale SĄ. 

Dość zabawny okazuje się fakt, iż za dwa dni ich już nie miałam ;)


Zapisane dnia 10.12.2012r.

Gubię się w czasie. Nie rozróżniam dni tygodnia, nie ma to dla mnie znaczenia. Każdy dzień to kolejny dzień walki. Dosłownie. Okres tej choroby nie może, po prostu nie może wyglądać normalnie. To nie może być odpoczynek od normalnego, zbyt szybkiego życia. To jest walka. Codziennie zmagam się z nowymi dolegliwościami. Jednego dnia umieram z rozrywającego bólu stawów, drugiego jest mi niedobrze, innego jest mi słabo i cała się trzęsę, jeszcze innego nie mogę nic zjeść, bo mam usta pełne nie gojących się ran. Ostatnio natomiast jestem nieustannie śpiąca, co zaczyna doprowadzać mnie do szału, gdyż nie jestem w stanie już nawet obejrzeć paru odcinków najgłupszego serialu na świecie pod rząd.Nie czytam. Nie oglądam ambitnych filmów. Boże, jest źle. Czuję pustkę intelektualną, czuję, że brakuje mi czegoś rozwijającego umysł, ale nie mam siły. Paradoksalnie, nie mam również czasu. Będąc w szpitalu czekam, aż będę mogła wrócić do domu. Będąc w domu, czekam, aż to wszystko się skończy i odliczam dni do kolejnego leczenia, jednocześnie martwiąc się, by nie złapać żadnej infekcji od nikogo, żeby nie musieć wracać do szpitala. A moje relacje z ludźmi. Ech, tak mi się nie chce, zmuszam się, by być miłą dla ludzi, którzy do mnie dzwonią i smsują. Czuję się PONAD tym wszystkim co oni przeżywają. Martwi mnie to, bo ... gdy już przejdę przez to wszystko i to wszystko się skończy... czy będę w stanie rozmawiać z ludźmi normalnie? Przebywać z nimi, zajmować się przyziemnymi sprawami, traktować ich na równi z sobą? Przecież oni nic nie rozumieją. Jak oni zyją. Nie wiedzą jak wielkie szczęście mają, bo nigdy nie będą musieli przechodzić przez to co ja. Kontrolują swoje życie JA tej kontroli nie mam, muszę czekać całe pół roku by ją odzyskać. Ach, naprawdę... tak niesamowicie tęsknię za normalnością. Teraz wiem, że już nigdy nic nie będzie jak dawniej. Nawet gdy skończy się to leczenie, będę musiała jeździć na kontrole... gdy wyobrażę sobie uczucie niepewności, jakie będę musiała przeżywać  podczas oczekiwania na wyniki, za każdym razem... coś mi się przewraca w środku. 
No cóź. Jutro ostani dzień chemii drugiego cyklu. Jeszcze sześć. SZEŚĆ.
Marzę o tym, by wrócić do domu na święta. Może wtedy poczuję się choć trochę normalnie... Cóż za pesymistyczny bełkot. Ale po prostu boję się, że się w tym wszystkim pogubię i nie będę potrafiła wrócić do życia. A przecież to co się dzieje teraz to też moje życie. Dlaczego zatem ciągle czekam, aż nadejdzie coś innego, lepszego? od zawsze tak miałam. Chciałabym, by nadszedł moment kiedy będę mogła spokojnie powiedzieć - Tak. Nic mi nie brakuje.