środa, 1 maja 2013

day2of3

Wielkie odliczanie! 2/3 leczenia za mną. Jutro już tylko jedna kroplóweczka cyklofosfamidu i OVER.
Jeśli o nakłucie chodzi: przemiła, profesjonalnie wyglądająca p.dr wybyła o 9tej, a leki przybyły ok 11 - tym samym zostałam skazana na nakłucie w wykonaniu dr., która jest powodem mojej traumy. Nie musiałam się zastanawiać: NIE I KONIEC. Na domiar złego, trafiła mi się do kompletu pielęgniarka zwana Sierżantem(kiedyś opowiadałam o tej urokliwej osóbce). Podwójne nie i koniec! Poprosiłam o rozmowę z dr, wyjaśniłam jej, że niestety nie jestem w stanie oddać się w jej ręce, na co ona wcale nie protestowała(wydawało mi się nawet, że przez jej twarz przemknął cień ulgi) i zadzwoniła do mojej prowadzącej, aby uzyskać formalną zgodę i obietnicę: "Ja jutro Kasiulka dźgnę" :)
Kamień z serca!
Oby jutro wszystko przebiegło pomyślnie.
Więc jutro dźgnięcie, cyklofosfamid, płukanie a następnego dnia do doooooooooooomu!
Sprawą dosyć tajemniczą wydaje mi się fakt, iż nie odczuwam sterydowego bólo-rozsadzania głowy. Jestem w szoku, nawet wstając z łóżka, nie zatyka mi uszu, nie ma żadnej różnicy, czy jestem w pozycji pionowej, czy leżące. Naprawdę dziwne, jeszcze nigdy mi się to nie zdarzyło.
Co dziwniejsze, kiedy już wiem, że to ostatni raz w szpitalu, oddział hematologii wydaje się mniej nieprzyjazny, siostra Sierżant mniej nieestetyczna, chore biedne dzieci mniej biedne i chore, brudne obleśne łazienki mniej brudne i obleśne, a wpadające przez (zaznaczam!) otwarte okno powietrze nad wyraz świeże i wiosenne.
W tym entuzjastycznym szale wzięłam sobie nawet szpitalny obiad, ten natomiast wcale nie okazał się mniej niezjadliwy.

Szperając dzisiaj w swoich niezliczonych notatkach  okresu szpitalnego,  natrafiłam się na coś takiego:

fizyczna destrukcja, ale coś przeciwnego jeśli chodzi o psychikę
wszystkie fizyczne niedogodności w pigułce
nowotwór, czyli jak docenić życie 
z trybu "stały" znow przełączam sie na "tymczasowy"
może i nie czas na podsumowanie, ale jeśli mam określać przełomowy dla mnie moment, moment końca walki  z chorobą, to będzie to właśnie teraz. chwile samotności, nieopisanego bólu, poznałam tę stronę życia którą nie każdemu jest dane poznać. i wiecie co? jestem wdzięczna. docenię wszystko o wiele bardziej niż inni, będę cieszyć się każdą chwilą bardziej niż ktokolwiek.


O, i dzięki temu wpisowi umknęło mi 40 minut tego chemicznego dnia. Niedługo się skończy a jutrzejszy w dużej mierze prześpię. IT'S COMING!!!!!!!!!!!!!!!!