tag:blogger.com,1999:blog-7105175664901419542024-03-14T09:35:11.647+01:00the1that got awayIf you have nothing to be greatful for, check your pulse (:bilithttp://www.blogger.com/profile/09504482084523840316noreply@blogger.comBlogger59125tag:blogger.com,1999:blog-710517566490141954.post-74524806490646995282016-10-17T20:40:00.001+02:002016-10-17T20:51:40.505+02:00Safe and sound<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">A jednak nie minął jeszcze rok od ostatniego posta!</span><br />
<div>
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">Uwierzcie, przynajmniej raz na miesiąc podejmowałam próbę napisania czegoś i zawsze coś stawało na przeszkodzie.</span></div>
<div>
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">Serdecznie wszystkich witam, przepraszam za tak długą ciszę: informuję, iż żyję i mam się nawet całkiem nieźle!</span></div>
<div>
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;"><br /></span></div>
<div>
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">Nadszedł znienawidzony przeze mnie jesienny czas. Wszystkie cechy jesieni są dla mnie cechami sprzężonymi z chorobą, szpitalem i walką o życie. Wychodząc na ulicę nie widzę złotych liści tańczących na wietrze, połyskujących kasztanów zdobiących chodniki - lecz czuję TEN zapach, który przywołuje obrazy i somatyczne odczucia przypominające mój stan sprzed czterech jesieni. Pierwszy tydzień października musiałam zaciskać zęby, żeby otworzyć oczy o porze, w której kolor nieba za oknem wcale nie wskazywał na rozpoczęcie dnia oraz wyjść spod ciepłej, bezpiecznej kołdry prosto w przenikliwe zimno, wilgoć i ten lepki zapach choroby.</span></div>
<div>
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">W tym tygodniu mam problem z głowy, bo dostałam od lekarza zwolnienie z zajęć na cały tydzień - wichry i deszcze, szczególnie dopadające mnie w miejskich "dyszach" tworzących się między wysokimi budynkami (to właśnie te wywracające parasolki na drugą stronę, podwijające spódnice i niemal wywracające przechodniów) nie wpłynęły zdrowotnie na mój wciąż upośledzony układ immunologiczny i leżę właśnie w łóżeczku z infekcją górnych dróg oddechowych.</span></div>
<div>
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">Stąd też być może motywacja na napisanie posta - mam czas!</span></div>
<div>
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">Tak więc co do jesiennej aury, postanowiłam już, na przełomie ostatnich tygodni, że wyprowadzam się z Polski. A żeby ironii stało się zadość, pewnie nie znajdę pracy w przyjaznym mi klimacie (co rozumiem jako 25+ stopni i szumiące pod oknem morze), więc pewnie skończę gdzieś w Skandynawii. (haha)</span></div>
<div>
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">Nawiązując do mojej ścieżki kariery - którą właśnie zaniedbuję na rzecz wychodzenia z infekcji - muszę się pochwalić zdanym pierwszym rokiem inżynierii chemicznej. Z dumą oświadczam, iż pokonałam matematykę na poziomie uniwersyteckim! Przełamałam kolejne bariery, udowadniając tym samym, że nie ważne w jakim punkcie życia się jest - jeżeli się czegoś chce na tyle, żeby poświęcić cały swój czas i energię - to się po prostu uda. Po zetknięciu się ze środowiskiem naukowym i godzinach spędzonych na rozmyślaniu, pomysł na kierunek lekarski odchodzi powoli w zapomnienie. Z jednej strony wynika to z poczucia satysfakcji związanej z sukcesami na studiach i ilością pracy, jaką w nie włożyłam a z drugiej z zapoznania się z realiami polskimi i możliwościami.</span></div>
<div>
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">Wiele osób mnie pytało, jak mogę chcieć pracować na co dzień z ludźmi skoro ich nie lubię. To akurat nie prawda z tym lubieniem, ale rzeczywiście cenię sobie prywatność i mam dość rozbudowaną "prywatną strefę". Mogłoby to przyczyniać się do powstawania u mnie jakiegoś stanu irytacji w codziennej pracy. Pewne ludzkie zachowania mogłyby sprawiać, że czułabym się bardzo źle i mogłyby mi przesłaniać całą wzniosłość wykonywania tego pięknego zawodu. Ponadto nie wyobrażam sobie zmagania się z systemem. Co zrobiłabym w sytuacji, gdybym musiała odmówić pacjentowi jakiegoś badania, wiedząc, że to tylko z powodu niedoborów środków w budżecie? Serce by mi pękło chyba. Tych argumentów mam teraz wiele, chociaż wiem, że z części tych faktów zdawałam sobie sprawę jeszcze za czasów mojego zapału na kierunek lekarski. Wniosek jest chyba taki, że moja nowa droga spodobała mi się na tyle, że nie wyobrażam sobie i nie chcę robić nic innego. </span></div>
<div>
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">Myślę już co tu zrobić, żeby typowo ścisłą wiedzę zdobytą na moim kierunku wzbogacić o wiedzę z zakresu biologii i myślę, że w przyszłym roku zrobię już coś w tym kierunku, Póki co, muszę przetrwać ten rok, który jawi się jako najgorszy z całego toku studiów - są dni, że mam zajęcia 10h pod rząd, co dla mnie jest niemalże nie do zniesienia. </span></div>
<div>
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;"><br /></span></div>
<div>
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">Rozmawiałam dzisiaj z lekarką rodzinną, u której byłam na wizycie, o studiach. Padło standardowe pytanie "Ojej to pani zachorowała przed maturą, jak to wpłynęło na pani edukację?", na które odpowiedziałam, że "Paradoksalnie wspaniale, wywróciło mój plan na życie do góry nogami, z czego jestem bardzo zadowolona". Opowiadałam jej o moim kierunku i pani dr stwierdziła, że żałuje, że nie obrała drogi naukowej na rzecz praktyki lekarskiej. "Jak myślę o tych komórkach macierzystych to aż mam ochotę wszystko rzucić!".</span></div>
<div>
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;"><br /></span></div>
<div>
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">Tak to więc wygląda u mnie. Mam pomysł na życie, wszystko idzie w dobrym kierunku. Oczywiście nie do końca według mojego "wielkiego planu", ale to już kiedyś przyznałam, że trochę poddam się prądowi(nie elektrycznemu), bo niektóre rzeczy to się trochę same robią, a na razie robią się dobrze.</span></div>
<div>
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">Jestem szczęśliwa.</span></div>
<div>
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">Może chciałabym mieć więcej czasu wolnego, ale zauważyłam zależność, że im więcej czasu na myślenie, tym mniej szczęśliwa się czuję. Wolę się więc czymś zająć.</span></div>
<div>
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;"><br /></span></div>
<div>
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">Zaczynam się stresować końcem tygodnia, bo ma nastąpić wtedy badanie PET, później kolejne za rok i chyba koniec kontroli. A jako, że teraz czuję się fatalnie i jakoś niepokojąco przebiega ta infekcja(bóle kości, mięśni i ta aura, brr), to oczywiście mój mózg już wysnuwa podejrzenia co do wyniku. Swoją drogą, jeżeli mi się znacząco nie poprawi do środy/czwartku to będę musiała PETa przełożyć... co jest dodatkowym stresorem, bo przecież nie wiem, kiedy dostanę termin następny. </span></div>
<div>
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;"><br /></span></div>
<div>
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">Miałam już kilka razy pomysł, że może nie będę więcej już tutaj pisać, jako, że jestem zdrowa... ale mam jeszcze coś do przekazania. Na początku chciałabym się wypowiedzieć w temacie in vitro i problemu bezpłodności związanej z terapią onkologiczną, gdyż bezpośrednio zaczęły mnie te zagadnienia dotyczyć. Napiszę jutro.</span></div>
<div>
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;"><br /></span></div>
<div>
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">Do napisania:)</span></div>
bilithttp://www.blogger.com/profile/09504482084523840316noreply@blogger.com9tag:blogger.com,1999:blog-710517566490141954.post-22913345919333022712015-11-13T19:31:00.000+01:002016-10-17T21:15:04.430+02:00Hospital<div style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<div style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<div style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;"><span style="color: #666666; font-size: 11pt;">Jestem
w szpitalu. Po skończonej chemioterapii zgodnie z zaleceniami
kontroluję się u ginekologa-endokrynologa, sprawdzając co jakiś
czas jak się mają moje jajniki, po przebytej w wieku 18 lat
przedwczesnej menopauzie.Swoją drogą-czy ja kiedyś o tym
opowiadałam? To była katorga. Mogę dziś doradzać starszym
'koleżankom' co robić, gdy dopada climacterium, jak sobie radzić z
napadami gorąca i wahaniami nastrojów. Ja, dwudziestolatka, no
absurd!Okazuje się jednak, że zdarzył się mini cud i czynność
jajników powraca. Zdecydowałam się(nie bez wahania, uwierzcie) na
spędzenie dwóch nocy w szpitalu, żeby zrobić wszystkie gruntowne
badania hormonalne, które prywatnie kosztowałyby mnie kilkaset
złotych. Pomyślałam, że to całkiem niezły pomysł, będę miała
czas na nauczenie się na poniedziałkowe kolokwium, przeczytanie
wreszcie gazety, którą noszę w torbie chyba od tygodnia, czy
dokończenie ulubionego serialu. Mimo, że mam świadomość, że
jestem tutaj jako osoba zdrowa, powoli czuję, że z godziny na
godzinę coraz bardziej mnie to wszystko przytłacza.Coraz więcej
rzeczy mi się przypomina. Zapachy, kolor światła, szpitalny
posiłek. Otwierają mi się jakieś malutkie rany w sercu i
psychice. Przytłacza mnie również to, że w ogóle zdałam sobie z
tego sprawę. Że minęło tak cholernie dużo czasu a ja wciąż nie
powróciłam w pełni do normalności. Przejrzałam dokumentację
medyczną, którą zmuszona byłam zabrać ze sobą-przyglądałam
się stronicowym listom leków przyjmowanych przeze mnie i
wydrukowanych maczkiem zatrważających wyników badań, jeden pod
drugim. Najbardziej jednak nie mogę nadziwić się datom. 13.11.2012
"chemioterapia powikłana gorączką neutropeniczną, zakażenie
układu moczowego oraz infekcja grzybicza jamy ustnej, podano..."Trzy
lata temu tego dnia zmagałam się ze skutkami pierwszego cyklu
chemioterapii. I ja już nie potrafię ocenić swojego punktu
widzenia i stwierdzić, czy to było dawno, czy też nie.Z jednej
strony tyle się zmieniło, coś ruszyło do przodu, czas minął,
ale pewne rzeczy pozostały bez zmian. Wkurza mnie to, przez co
przeszłam. To, że już zawsze będę mieć to poczucie odrębności.
Wiecie, do tej pory nie znalazłam nikogo, z kim mogłabym o tym
szczerze, bez zahamowań rozmawiać. Nikt po prostu tego nie rozumie
i nikomu nie chce się słuchać. Jedynie moja mama, która
przechodziła ze mną przez chorobę i podzieliła cierpienie na
pół. W każdym razie, przestałam już mówić o tym w ogóle,
choć wiem, że to bardzo źle, bo ciągle czuję narastający w
głowie potok słów i przemyśleń, refleksji i wspomnień. Tyle
tego nagromadziłam w trakcie choroby, że kiedyś powinnam dać temu
upust. Niewiele jest jednak osób na tyle dojrzałych, czy
świadomych, wciąż nie mogę uwierzyć w ignorancję i
"mnietoniedotyczyzm". Nie jest łatwo! Ale w miarę
starania, budowanie nowego życia całkiem nieźle mi idzie. I jak ja
żałuję ostatniego roku zmarnowanego na siedzenie w domu! To był
potworny błąd. Uczę się teraz bardzo dużo, głównie fizyki
i matematyki, co jest dla mnie niemalże takim wyzwaniem, jak
trzy lata biologii i chemii zrealizowane przeze mnie w rok. Chyba
mogę już zacząć nazywać się humanistką mając na myśli to
prawdziwie renesansowe pierwotne znaczenie. Przyznam, że całkiem
dobrze się bawię i lubię to uczucie satysfakcji, kiedy rozwiązuję
zadanie, otrzymuję prawidłowy wynik i przypomina mi się, że był
moment, że obawiałam się o zdanie egzaminu maturalnego z
matematyki na poziomie podstawowym. A gdybym się uczyła wtedy tej
cholernej matmy! Miałabym teraz trzy razy mniej pracy!Przyznam
szczerze, że pierwszy rok tej Inżynierii chemicznej niewiele ma
wspólnego z chemią. Nie będę więc go zapewne zaliczać do
najprzyjemniejszych pod względem realizowanego materiału, ale
uważam za całkiem sensowną taką strategię PW-kto nie da sobie
rady z matematyką, ma duży potencjał do nie dania sobie rady ze
wszystkim innym(królowa nauk wszak).Moje serce wciąż co jakiś
czas(bo jedynie wtedy, gdy mam czas odetchnąć i się nad czymś
pozastanawiać) bije do lekarskiego. Zastanawiam się tylko, kiedy
mam uczyć się biologii do poprawy? Muszę zacząć wpisywać do
dziennego grafiku choć godzinkę biologii. Z drugiej strony
czuję, że te studia mogłyby mnie usatysfakcjonować. Ale kurczę.
Nie potrafię jeszcze odpuścić. Wiem też, że projektowanie
reaktorów i procesów chemicznych, nigdy nie będzie tym samym co
bezpośredni kontakt z chorą osobą i udzielona jej pomoc(nawet
jeśli te procesy prowadzić będą do wynalezienia rewolucyjnego
leku przeciwnowotworowego).Nie mogę doczekać się aż stąd wyjdę.
Zaczynam zastanawiać się, czy nie lepiej było wyłożyć pieniądze
i dać sobie samej spokój... Mam jakieś masochistyczne skłonności
chyba. Myślałam, że umrę ze śmiechu, gdy dostałam kolację
o 16.30. To oznacza KOLEJNE 8,5 h BEZ JEDZENIA! Kto to tak
planuje....Ja nie mogę sobie wyobrazić teraz spędzonych 8 miesięcy
w szpitalu. Jak ja to przetrwałam? Jestem tutaj dopiero od 10-tej a
już umieram z nudów, nie mam pojęcia jak ja sobie radziłam
wtedy.Chociaż chyba wiem... I to jest odpowiedz na wszystkie zadane
mi wtedy pytania: "Kasia jak Ty to robisz, ze dajesz radę, ja
bym się załamał/a", "jak to robisz, że ciągle się
uśmiechasz i nie narzekasz?!"</span></span></div>
<div style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;"><span style="color: #666666; font-size: 11pt;">To
takie proste. </span></span></div>
<div style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;"><span style="color: #666666; font-size: 11pt;">Wtedy
musiałam!:)</span></span></div>
<br />
<div style="line-height: 100%; margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;"><span style="font-size: 11pt;"><span style="color: #666666;">Pozdrawiam
jesiennie(już po raz trzeci stwierdzam, że nienawidzę października
i jesiennej aury, czekam z niecierpliwością na grudzień!)</span>
</span></span>
</div>
</div>
</div>
bilithttp://www.blogger.com/profile/09504482084523840316noreply@blogger.com14tag:blogger.com,1999:blog-710517566490141954.post-14050557838950885082015-08-12T15:50:00.002+02:002015-08-12T15:50:23.115+02:00Holiday souvenirPrzywiozłam z wakacji przemiłego rotawirusa. Skutecznie od dwóch dni przypomina mi jak to było po ulubionej mieszance cyklofosmamidu, ifosmamidu i etopozydu.<br />
<div>
Zdyyyyycham! (Jeżeli ktoś z Was wybiera się do Zakopanego w najbliższym czasie - nie polecam, panuje tam potworna zaraza)</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Dzięki temu, że zostałam przytwierdzona do łóżka, nareszcie zebrałam się, aby coś napisać. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Wiele się przez te ponad pół roku zmieniło u mnie. Na szczęście nie to, że nadal pozostaję zdrowa:) Ostatni PET, który był wykonany w maju potwierdził utrzymującą się CR - remisję całkowitą.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Co więc się zmieniło?</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Od lutego poświęciłam się tylko szaleńczej nauce. Chemia. Biologia. Chemia. Chemia. Chemia. Niewyobrażalna presja, która z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc - wraz ze zbliżającym się majem i terminem matur, coraz bardziej mnie przytłaczała. </div>
<div>
Ucisk w gardle, kołatanie serca, dziwne stany nieuzasadnionego, aczkolwiek paraliżującego niepokoju. I ciągła myśl - "Co ja zrobię jeżeli się nie dostanę?". Nie miałam żadnego planu B. Wiele osób powtarzało mi, żebym pomyślała o tym, co zamierzam, jeżeli coś pójdzie nie tak z egzaminami. Wprawiało mnie to jedynie w złość. W końcu przy progach na kierunek wynoszących minimum 175 punktów (czyli średnio ponad 85% z obu przedmiotów), nawet jeżeli ktoś ma świetnie opanowany materiał, może zdarzyć się tak, że czegoś się nie doczyta, albo dostanie zaćmienia - jesteśmy ludźmi w końcu. Wiedziałam doskonale, że wciąż mam mniejsze szanse po nauce jedynie dwa lata do tych egzaminów, niż przeciętny maturzysta, który spędził pełnowymiarowy trzyletni okres licealny w klasie o profilu biologiczno-chemicznym.</div>
<div>
Mimo tej świadomości, nie chciałam słyszeć o niczym innym. Maniakalnie trzymałam się myśli, że przecież podczas leczenia postanowiłam zostać LEKARZEM i muszę się tego trzymać. Jeżeli się nie uda, będę próbować do skutku, przecież trzeba walczyć o swoje marzenia i jak to kiedyś zaznaczyłam "nie należy zadowalać się substytutami". Przerażała mnie perspektywa ewentualnej porażki, ale postanowiłam, że w razie czego poświęcę kolejny rok na naukę w domu (bo z pracą i studiami, aby to było w pełni efektywne, nie da się nauki pogodzić). </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Zaczęło iść mi naprawdę dobrze. Próbne matury pisałam na satysfakcjonujące wyniki, które wyzwalały we mnie kolejną dawkę stresu - "Co jeżeli tak dobrze nie napiszę jej w maju?". </div>
<div>
Już w kwietniu najbardziej bałam się tylko tego, że mogę nie przelać na papier, tego co umiem. Byłam pewna swoich umiejętności, ale bałam się, że stres weźmie górę. Kilka dni przed maturą niemalże modliłam się, żeby nie dostać jakiegoś ataku niepokoju podczas dwu i pół godzinnego egzaminu, co mogłoby, sprawić że stracę choć jedną cenną minutę czasu na przelanie wiedzy na papier.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Nadszedł maj, matury napisałam, dałam radę pokonać stres, byłam naprawdę zadowolona z tego jak napisałam. Wraz z wyjściem z egzaminów wyłączyłam myślenie na temat wyników i przyszłości, aż do ich otrzymania.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Wyniki. BAM. Nastąpiło zderzenie z rzeczywistością. Coś poszło nie tak, punktów ewidentnie może mi zabraknąć. Ale nic, składam dokumenty, jeżeli progi delikatnie spadną - wciąż mam szansę. Zaczyna się rozpaczliwe czekanie.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Jest połowa sierpnia, kolejne listy rekrutacyjne się pojawiają - progi na uczelnie medyczne w kraju bardzo wzrosły do niesamowicie wysokich wartości. Wiem, że nie mam szans na studia bezpłatne. Paniczna myśl o studiach płatnych - w Warszawie jest to koszt ponad 200 tysięcy złotych.</div>
<div>
Nie stać nas na to. Pozostało mi próbować po raz kolejny. Do trzech razy sztuka?</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Przeżyłam to naprawdę dotkliwie. Poczułam pustkę. Bezsens. Od zakończenia leczenia do maja tego roku poświęciłam się zupełnie jednej myśli i jednej drodze. Odstawiłam absolutnie wszystko, wszystkich na bok. Byłam pewna, że to jest TO. W zastałej sytuacji poczułam się bezwartościowa. Okazało się, że podczas tych dwóch lat odsunęli się ode mnie bliscy, zaniedbałam siebie, swoją psychikę, swój komfort. Stanęłam w punkcie w wyjścia. W tym samym punkcie, w którym znajdowałam się przed rozpoczęciem leczenia. Wydawało mi się, że wiedza jaką posiadam jest jedynym wyznacznikiem mojej wartości a jej przełożeniem jest dostanie się na studia medyczne. Zaczęłam zastanawiać się nad sensem swojej choroby. Do tej pory wydawało mi się, że zachorowałam, by zmienić swoją drogę życiową i żeby robić coś wzniosłego - pomagać w chorobie innym ludziom. Zmieniłam dla tej myśli cały swój profil kształcenia, porzuciłam naukę języków na rzez nauki chemii i biologii od podstaw.</div>
<div>
Zaczęłam być zasypywana pytaniami "Jak matura?", "Na którą uczelnię się wybieram?". Każde takie pytanie było kolejnym ciosem. Ostatnie lata mojego cierpienia, wyrzeczeń, samotności - okazały się bez sensu. Nic z nich nie wynikło.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Mimo wszystko nadszedł czas decyzji - co robić. Nadchodzi nowy rok akademicki, czas się zadeklarować.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Pierwszym pomysłem było pozostanie w domu kolejny rok. I nauce. Znowu. Na tę myśl włos jeżył mi się na głowie. To naprawdę była męka. Zorientowałam się, że przecież nie byłby to drugi rok tego samego, ale w gruncie rzeczy CZWARTY. Tak - C Z W A R T Y! Przecież już chorując na raka spędziłam pełen rok samotnej walki z chorobą na zamkniętym oddziale. Potem był rok przygotowań do zdania matury. Kolejny rok - przygotowania do jej poprawy. Gdzie moje życie? </div>
<div>
Zrozumiałam, że ten pomysł zupełnie odpada, że muszę wreszcie wyjść do świata, powrócić do normalności, której już nawet nie pamiętam.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Już teraz wiem - nie można iść do celu nie zważając na nic innego. Szczególnie, jeżeli nie zważa się na siebie. Po zakończeniu terapii powinnam była płynnie powrócić do normalności i życia społecznego, co już wtedy byłoby diabelnie dla mnie trudne. Trzeba wyznaczać sobie wysokie cele w życiu, ale to wszystko musi być jakieś zbilansowane. Z jednej walki rzuciłam się od razu w drugą. Rozbita psychicznie i fizycznie po wycieńczającej terapii. Chciałam udowodnić sobie, ale przede wszystkim innym jaka jestem silna i na jak wiele mnie stać - chciałam to zrobić poprzez dostanie się na najtrudniejsze studia w Polsce. Gdybym była jakaś bardziej rozsądna, nie widziałabym wszystkiego jedynie w kolorach czarnych lub białych, ale zauważyłabym też odcienie, które warto by było wziąć pod uwagę. Widziałam tylko swoją porażkę w postaci nie dostania się na studia - nie widziałam sukcesu, który rzeczywiście był całkiem godny podziwu: w końcu nauczyłam się od podstawy dwóch działów wiedzy na poziomie licealnym-rozszerzonym sięgając 80%. Powinnam być mimo wszystko zadowolona z siebie - gdybym wzięła pod uwagę fakt, że już na początku miałam niewielkie szanse, by tego dokonać. Co więcej - odkryłam, że może nie jestem jakimś wybitnym geniuszem (gdybym była, zapewne dostałabym po 100% już po pierwszym roku przygotowań), ale za to jestem niezwykle pracowita i wytrwała w dążeniu do celu, czego wcześniej nie miałam okazji sobie udowodnić. Nauczyłam się również, że nie wolno oceniać nikogo po pozorach. Przyznaję się, że sama oceniałam tych, którzy nie dostali się na studia, na które planowali iść, myśląc, że są po prostu leniami, albo tłuczkami. Tymczasem sama dostałam po tyłku - dałam z siebie sto procent a wynik pokazuje troszkę mniej:) - a inni widzą tylko wynik. Pracowałam przecież po cichu.</div>
<div>
Przede wszystkim zrozumiałam jednak, że nie najważniejszy jest prestiż, pozycja względem innych ludzi, wiedza i tytuł naukowy. Najważniejsze, aby być szczęśliwym, a żeby takim być, trzeba mieć czas na zauważanie drobnych rzeczy, które są tak często tłumione przez złe emocje, stres, pośpiech i dążenie do wygórowanych celów.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Pomyślałam, co by było, gdybym któregoś dnia okazało się, że nastąpiła drastyczna progresja choroby i zostało mi kilka dni życia. Czułabym, że umieram jako człowiek nieszczęśliwy. Nieszczęśliwy, bo oddany, tylko jakiemuś celowi, nie ludziom, nie bliskim, miłości, przyjaźni. A myślałam, że wystarczę sama sobie, ze swoim celem. Bez innych ludzi, wszystko jest puste.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Popełniłam wielki błąd. Pech chciał, że zachorowałam w momencie, kiedy czekała mnie decyzja dotycząca mojej przyszłości - podjęłam ją pod wpływem emocji związanych z walką o życie. Nie był to na pewno odpowiedni czas.<br />
Nie można żyć planami, perspektywą przyszłości - życie dzieje się tu i teraz. Mój czas jest TERAZ i trzeba robić co się da aby wykorzystać bieżącą sekundę jak najlepiej. Lepiej jest tworzyć wspomnienia, niż przygotowywać sobie przyszłość, której przecież dobrze wiem, że nie ma pewności, czy się doczeka. Najwyraźniej choroba śmiertelna nie wystarczyła bym to zrozumiała ;) Potrzebowałam jeszcze dwóch lat, aby dojrzeć do tej refleksji.<br />
<br />
I tak to jest, całe życie się popełnia błędy i na nich uczy. Błędem było spędzanie najcięższego okresu swojego życia w samotności i zmaganiem się ze sobą. Nikomu nie pozwalam tego robić po przejściu przez nowotwór! Żałuję tylko tego - mogłam uczyć się rownolegle ze studiowaniem czegoś innego, a nie koncentrować się tylko na jednym. Nie mogę powiedzieć, że błędem było tak intensywnie się uczyć - dzięki temu mam maturkę zdaną na fajnym poziomie i dostałam się na całkiem ambitny kierunek chemiczny na politechnikę(nie mówiąc o tym, że odkryłam tak fascynujący dział wiedzy, jakim jest właśnie chemia). Marzenia nie porzucam - no pod warunkiem, że porwie mnie ten kierunek w takim stopniu, że nie będę już miała potrzeby zgłębiania anatomii i zmagania się w przyszłości z NFZem. Póki co planuję jednak jeszcze raz podejść do poprawy - i po raz ostatni sprawdzić, czy to TA droga. Jeśli nie - odpuszczam. Na razie, niezależnie od wszyskiego innego - wreszcie ruszam do przodu. Od dziś.<br />
<br />
Dziękuję za uwagę, dziękuję za komentarze:) Ktoś pytał, co jaki czas mam robione badanie PET - według mojego lekarza, przez pierwszy rok od zakończenia leczenia: co trzy miesiące, następnie przez kolejne lata: co pół roku, albo rok. Na razie mam co pół roku, w grudniu lekarz zdecyduje, jak będzie z kolejnymi badaniami.<br />
<br />
Pozdrawiam wakacyjnie. Dbajcie o siebie, spełniajcie się i cieszcie sobą nawzajem! Polecam aktywność fizyczną - oprócz poprawy aparycji i samopoczucia, polepsza się kondycja i stan zdrowia - cudowna sprawa (ćwiczę już trzeci miesiąc). Dieta też jest niezwykle ważna i wreszcie zaczęłam jakąś stosować (no oprócz ostatnich kilku dni, kiedy to prawie nie jem nic, bo prawie nic się nie przyswaja,hihi).<br />
Ale o tym rozpiszę się innym razem.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Do napisania!</div>
bilithttp://www.blogger.com/profile/09504482084523840316noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-710517566490141954.post-69240479313929018292015-02-18T23:25:00.003+01:002015-02-18T23:28:48.725+01:00HappinessWiecie co mi się stało?<br />
<div>
Nie mogę się jakoś ostatnio nadziwić ile piękna jest wokół. </div>
<div>
Chociaż znajduję się w punkcie życia, można powiedzieć, ciężkim dla mnie potwornie, chyba jeszcze bardziej cieszą mnie drobne przyjemności, jakoś tak bardziej to dostrzegam. </div>
<div>
Naprawdę, jakie to życie by nie było, co by się nie działo-jestem tak niezmiernie wdzięczna, że żyję. Czasem przypomina mi się faktycznie, że mogłam wcale nie doświadczyć tych 20stych urodzin. Wtedy jeszcze bardziej intensywnie widzę to piękno wokół mnie, chłonąc wszystko co się da, uczę się jeszcze więcej i jeszcze bardziej się staram.To takie proste! </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Tyle możliwości stoi przed każdym z nas-to niesamowite! Jest tyle dróg życiowych, tyle wyborów można dokonać. Tyle miejsc, które można zobaczyć, tyle osób które można poznać, tyle wiedzy, którą można zgłębić, tyle nieodkrytych jeszcze wynalazków, pomysłów, na które jeszcze nikt nie wpadł. Wydaje się, że jedyną barierą może być czas i nasza fizyczność. Na pierwszy czynnik nie mamy najmniejszego wpływu, na drugi jak najbardziej tak-im bardziej dbamy o swoje ciało, tym później się ono "zepsuje". </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Mam już długą listę miejsc, które odwiedzę w przyszłości-oby udało się z każdym z nich! </div>
<div>
Kolejna lista już preparuje się w mojej głowie i jest zatytułowana "rzeczy, których choć raz muszę spróbować". </div>
<div>
Takich list będzie dziesiątki i już czuję, że moje życie polega właśnie na wypełnianiu każdej z nich. </div>
<div>
Mam nadzieję, ze możliwa do realizacji będzie również lista osób, którym kiedyś uda mi się pomóc przywrócić zdrowie, aby tak jak ja - mogli powrócić do wypełniania swoich własnych. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Chciałabym kota!!!!<br />
<br />
</div>
<div>
Fajnie jest hodować własnego kwiatka, dbać o niego, zapewniać mu warunki, w których zakwitnie. Być w posiadaniu czegoś, co jest w stu procentach zależne od Ciebie, coś co swym wyglądem odzwierciedla troskę jaką się mu okazuje.<br />
<br />
<br />
Cudownie jest kupić sobie nową rzecz, o której się marzy.</div>
<div>
Piękne jest posiadanie słabości i zmaganie się z nimi.</div>
<div>
Niesamowite jest dzielenie się uczuciami z drugim człowiekiem.</div>
<div>
<br />
<br /></div>
<div>
Chciałabym dom piętrowy. Z ogrodem i warzywkami!</div>
<div>
<br />
<br /></div>
<div>
Satysfakcja z wysokich wyników w nauce okupionych ciężka pracą. </div>
<div>
Dawanie komuś prezentu. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Łzy wzruszenia, łzy szczęścia, łzy złości. </div>
<div>
Złamane serce.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Strachu nie lubię. Negatywnego stresu. Ten mobilizujący jest przyjemny.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
Odtwarzanie wspomnień z dzieciństwa poprzez zapachy i smaki.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Perfumy i kwiaty, kwiaty i perfumy. Czerwone policzki od mrozu. Ciepła herbata. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Bliskość jest ważna, wsparcie i współodczuwanie. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
W ogóle fajnie jest być kobietą i móc narzekać na zbędne kilogramy, czy źle ułożone włosy. Można malować paznokcie, pić różowe wino musujące i otaczać się ładnymi rzeczami.<br />
</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
Jeżeli nie potrafiłabym dostrzegać tych prozaicznych oznak piękna i sensu, gdyby nie choroba- po raz kolejny stwierdzam: jestem wdzięczna. Nie wiem skąd inni odnajdują energię i zapał do egzystencji, ale u mnie jest to wdzięczność, wdzięczność za to co mam, a czego o mały włos nie straciłam. </div>
<div>
Nieważne, czy jest źle, czy dobrze. Może nie być idealnie. Im mniej idealnie tym bardziej ludzko. Brak symetrii, chaos, nieprzewidywalność. Życie.</div>
<div>
Dopóki się trwa i ma się swój udział w całym tym bałaganie, wszystko jest w porządku. Każda oznaka życia i każdy krok do przodu to nasz triumf nad śmiercią i nieistnieniem. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br />
<div style="text-align: center;">
<blockquote class="tr_bq">
<i>"O śmierci bez przesady</i>" </blockquote>
</div>
<div class="content">
<div style="text-align: center;">
<i>Nie zna się na żartach,</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>na gwiazdach, na mostach,</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>na tkactwie, na górnictwie, na uprawie roli,</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>na budowie okrętów i pieczeniu ciasta.</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>W nasze rozmowy o planach na jutro</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>wtrąca swoje ostatnie słowo </i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>nie na temat.</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Nie umie nawet tego, </i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>co bezpośrednio łączy się z jej fachem:</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>ani grobu wykopać, </i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>ani trumny sklecić,</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>ani sprzątnąć po sobie.</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Zajęta zabijaniem,</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>robi to niezdarnie,</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>bez systemu i wprawy.</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Jakby na każdym z nas uczyła się dopiero.</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Tryumfy tryumfami,</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>ale ileż klęsk,</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>ciosów chybionych</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>i prób podejmowanych od nowa!</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Czasami brak jej siły,</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>żeby strącić muchę z powietrza.</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Z niejedną gąsienicą</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>przegrywa wyścig w pełzaniu.</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Te wszystkie bulwy, strąki,</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>czułki, płetwy, tchawki,</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>pióra godowe i zimowa sierść</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>świadczą o zaległościach</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>w jej marudnej pracy.</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Zła wola nie wystarcza</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>i nawet nasza pomoc w wojnach i przewrotach,</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>to, jak dotąd, za mało.</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Serca stukają w jajkach.</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Rosną szkielety niemowląt.</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Nasiona dorabiają się dwóch pierwszych listków,</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>a często i wysokich drzew na horyzoncie.</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<i>
</i></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>Kto twierdzi, że jest wszechmocna,</i></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>
</i></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>sam jest żywym dowodem,</i></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>
</i></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>że wszechmocna nie jest.</i></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>
</i></b></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>
</i></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>Nie ma takiego życia, </i></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>
</i></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>które by choć przez chwilę </i></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>
</i></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>nie było nieśmiertelne.</i></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>
</i></b></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>
</i></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>Śmierć </i></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>
</i></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>zawsze o tę chwilę przybywa spóźniona.</i></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>
</i></b></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>
</i></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>Na próżno szarpie klamką</i></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>
</i></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>niewidzialnych drzwi.</i></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>
</i></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>Kto ile zdążył,</i></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>
</i></b></div>
<div style="text-align: center;">
<b><i>tego mu cofnąć nie może.</i></b></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
</div>
</div>
bilithttp://www.blogger.com/profile/09504482084523840316noreply@blogger.com10tag:blogger.com,1999:blog-710517566490141954.post-42583286824176952722015-01-19T22:52:00.003+01:002015-01-19T23:01:08.276+01:00Twenty Nie mogę uwierzyć, że tak dawno ostatnio pisałam!<br />
<div>
<br /></div>
<div>
Przez okres mojej "nieobecności" przybyła mi jedna cyfra w liczbie lat, piszę więc już jako dwudziestolatka, co jest dla mnie tak samo dziwne, jak fakt, że od zakończenia leczenia mija już półtora roku. Zegar odmierzający upływ czasu w mojej głowie zatrzymał się zdecydowanie gdzieś pomiędzy maturą a diagnozą, a więc zdecydowanie czuję się bardziej na te siedemnaście, niż okrągłe, nie 'naste' 20.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Wszystko jednak zmierza bardziej ku przodowi(gdzie jest przód, gdzie jest tył), ponieważ z Nowym Rokiem nastały moje postanowienia, które chyba po raz pierwszy w życiu realizuję. To było konieczne. Muszę przyznać, że dopiero teraz odczułam, jak bardzo ciężkie zadanie sobie sama postawiłam.</div>
<div>
Po terapii, izolacji, odspołecznieniu, nie wspominając o fizycznym wycieńczeniu-nie dałam sobie czasu na relaks. Nie widziałam jednak za bardzo możliwości pójścia inną drogą, gdy odzyskawszy swoje zdrowie zastałam pustą przestrzeń, która następuje po zakończeniu pewnego etapu życia młodego człowieka i która jednocześnie zmusiła mnie do szybkiej odpowiedzi na pytanie: "Co dalej i co chcę w życiu robić?" Domyślam się, że chyba łatwiej jest, gdy ktoś po walce o życie wraca do "starych", znajomych realiów i powoli na nowo je odkrywa, z każdą chwilą ciesząc się, że dane mu było wyzdrowieć i kontynuować to co zostało mu przerwane. Mój rocznik przeszedł już do historii szkoły zatytułowany jako absolwenci owego roku a znajomi mieli już napisane matury.</div>
<div>
Nikt nie poczekał.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Decyzję podjęłam bardzo spontanicznie, nie była przemyślana i przeanalizowana, natomiast motywowana przez niezwykle silną potrzebę sprawiania, by moje życie było takie, bym nigdy nie mogła niczego żałować. Potrzeba ta generowała taką siłę, że nie widziałam żadnych przeciwskazań, żadnych barier, wiedziałam, że jeśli czegoś chcę - wystarczy, że to zrobię. Tak oto znalazłam prywatną szkołę, która zgodziła się na przyjęcie mnie do innego, niż nieukończony przed chorobą profilu klasy, mianowicie: biologiczno-chemicznego. Tak oto postawiłam pierwszy krok do zdania egzaminów, które otworzą mi bramę do wymarzonego uniwersytetu medycznego.</div>
<div>
Słuchajcie, marzę o tym z dnia na dzień coraz bardziej. Jestem pewna, że wybierając liceum i profil kształcenia pięć lat temu podjęłam złą decyzję decydując się na tę humanistyczną. Już od najmłodszych lat zafascynowana byłam zawodem lekarza, miałam cały zestaw 'młodego doktora'-rozkładałam godzinami puste opakowania po lekach i wypisywałam fikcyjnym pacjentom recepty i rozpoznanie. Jestem pewna, że do wyobru liceum skłoniło mnie zwykłe lenistwo tłumaczone fascynacją polską literaturą i darem do języków.(które przecież równolegle trwają i są rozwijane do dziś!). Choroba pomogła mi zawrócić z drogi, którą szłam i która była niewątpliwie błędna i gdybym nie zachorowała - nigdy nie zmieniłabym tak bardzo swoich preferencji przedmiotów zdawanych na egzaminie. Jestem w stu procentach pewna, że TO JEST TO i decyzja ta jest jak najbardziej w zgodzie ze mną. Cieszy mnie to, że mówię to wciąż po takim czasie i że nie była ona podjęta pochopnie i pod wpływem silnych emocji po dość traumatycznej walce o życie.</div>
<div>
Wiedząc już to wszystko i robiąc co się da, by zrealizować swój plan, muszę przyznać, że jest mi cholernie ciężko.</div>
<div>
Zapomniałam już czym jest to 'normalne życie'. Domyślam się, że dowiem się jak już rozpocznę edukację na uczelni medycznej. Normalne życie jest chyba w największej części życiem w jakiejś zorganizowanej społeczności i zajmowaniem w niej jakiegoś miejsca. </div>
<div>
Tymczasem, ja już trzeci rok(jezus!) jestem bardzo, ale to bardzo z dala od czegoś takiego. Jeden rok z tych trzech spędziłam głównie w szpitalu i w domu - i przez brak odporności i przez własną awersję do ludzi. Kolejny rok spędziłam tak naprawdę prawie nieustannie się ucząc, pojawiając się w szkole na wybranych zajęciach. I ten który trwa - również ucząc się z przerwą na kilkadziesiąt godzin miesięcznie spędzonych na pracy. Na domiar złego mieszkam zupełnie sama, co daje mi idealne warunki do nauki, ale i przytłacza niesamowicie chwilami.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Tak oto wygląda mój "powrót do normalności" po chorobie. Czekam i czekam, aż zamknę ten etap bycia zawieszoną we wspomnianej "pustej przestrzeni". Chciałabym zacząć już zauważalnie iść do przodu, poczuć upływ czasu, nie tylko widząc kolejne cyferki w swoich latach. </div>
<div>
Jeżeli chodzi o moje życie wśród ludzi i kontakty z nimi - to jest temat na kolejny wpis na pewno, gdyż jest to temat szalenie trudny dla mnie i chciałabym go odpowiednio wyczerpać, jeśli już zabiorę się za niego. </div>
<div>
Póki co, jak wspomniałam - od Nowego Roku wprowadziłam zmiany. Otwieram się na ludzi, mam na myśli 'głębsze' otwieranie się, pozwalające na zbudowanie wreszcie jakiejś bliższej relacji bez nieustannego obwiniania drugiej osoby za to, że: "nic nie rozumie." </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Ja się muszę nauczyć na nowo beztroski. Od choroby ciągle wszystko planuję, analizuję, dręczę się - skupiam się na sobie i sama siebie męczę tym wszystkim!</div>
<div>
Ciężko bardzo tak nie robić, po tym jak straciłam panowanie nad życiem i tak się tego stanu przestraszyłam, że dzisiaj chciałabym wszystko mieć idealnie w każdej dziedzinie na swoim miejscu. Wiemy jednak wszyscy, że tak się nigdy nie da.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
I tak myślę - jakby było mi łatwo gdybym nie musiała być tak cholernie uparta i gdybym bez wyrzutów sumienia i stłamszonej ambicji była w stanie pójść na łatwiznę. Wybrałabym sobie jakieś przyjemne, praktyczne studia - egzaminy mam zdane na takim poziomie, że mogłabym się dostać na różne fajne kierunki(tylko na medycynę tak nie starcza!). Bawiłabym się w studiowanie, mieszkałabym ze znajomymi, imprezowałabym ile się da. A ja wolę siedzieć sobie 'w pustelni' pracując na resztę lat mojego życia ucząc się rzeczy, które poznawane po raz drugi nie są już ani trochę interesujące. Inwestuję? Nie szkoda czasu? W końcu tak mało go mamy? Naprawdę, często ostatnio zadaję sobie te pytania, bo powiem Wam, że chyba nie ma bardziej trawiącego i przygnębiającego uczucia, niż samotność.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Pozdrawiam ciepło,</div>
<div>
Katarzyna</div>
<div>
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-VrJg7tIy57o/VL18TPHUJKI/AAAAAAAAAvM/s5X_TrH0AYU/s1600/zdj%C4%99cie-2.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-VrJg7tIy57o/VL18TPHUJKI/AAAAAAAAAvM/s5X_TrH0AYU/s1600/zdj%C4%99cie-2.JPG" height="240" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
(z koleżanką z pracy :D tak, spożywam fastfooda, którego nie raz sama zakwalifikowałam do czarnej listy czynników rakotwórczych, zgroza!)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div>
<br /></div>
bilithttp://www.blogger.com/profile/09504482084523840316noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-710517566490141954.post-24364732114528613982014-11-27T22:55:00.000+01:002014-11-27T23:02:52.332+01:00Remisja trwa!Najdrożsi czytający!<br />
<br />
Otrzymałam wynik - nie ma żadnych cech choroby nowotworowej, jestem zupełnie zdrowa!<br />
Radość nieopisana, spokój nieopisany, nieopisana ulga.<br />
Kurczę wygląda na to, ze jestem w pełni wyleczona, choć największe ryzyko wystąpienia nawrotu istnieje do 5 lat od zakończenia leczenia-powinnam zacząć tak mowić dopiero za trzy lata:p<br />
Jak na razie czuję się wolna od tego choróbska, mam nadzieję, ze to poczucie nie zmieni się przed kolejnymi wynikami PETa(czyli za jakies pół roku).<br />
<br />
Owa zwłoka z wynikiem badania, wcale nie była skutkiem konieczności dłuższego jego analizowania, lecz wprowadzenia nowego "systemu" do ośrodka, w którym mi to badanie robią. Wprowadzili durną infolinię(nie ma możliwości połączenia sie juz bezpośrednio z konkretną placówką, w której znajduje się opis pacjenta) a informacje o wynikach przekazują konsultanci, ktorzy wykonali do mnie przez 3 tygodnie 2 telefony - raz w jedną sobotę o 9tej rano, drugi raz w kolejną-o tej samej porze i to z numeru o braku id, więc gdy nie odebrałam-nie miałam możliwości oddzwonienia. Poza tym mają jakis problem z aktualizowaniem profilu pacjenta, bo gdy dzwoniłam na tę całą infolinię za każdym razem słyszałam, ze "w systemie mojego wyniku jeszcze nie ma i pewnie wymaga dalszej konsultacji". Tak więc podsumowując-mogłam uniknąć stresu trawiącego mnie przez prawie trzy tygodnie. Potwornego! Dalszy wniosek-im mniej bezpośrednie podejście do pacjenta, tym gorzej dla niego. Im więcej pacjentów, tym bardziej potrzebne mniej bezpośrednie podejście do pacjenta i "jakis system", żeby panował względny porządek. No co za świat pełen nieporozumień i paradoksów.<br />
<br />
To, że czuję się wolna od choroby nie daje jednak mi poczucia pełnego bezpieczeństwa, takiego jakie miałam przed zachorowaniem. Strasznie mnie to denerwuje, ale długotrwały stres w jakim tkwiłam przez te dwa lata nie może tak po prostu z dnia na dzień zniknąć, co więcej jego skutki dopiero od niedawna są dla mnie tak bardzo odczuwalne - dopiero teraz kiedy nie muszę juz być w "fazie bojowej". Chorowanie na raka jest strasznie głupie-najpierw uczysz się jak z nim żyć a potem jak wyrzucić go ze swojego życia. Sama nie wiem co jest trudniejsze.<br />
<br />
To tyle, dziękuję za komentarze i zainteresowanie-przepraszam, ze dopiero się odzywam na temat wyniku:)<br />
<br />
Pozdrawiam prawie-grudniowo, jako przyszły, ciężkopracujący 'medycyn' :)bilithttp://www.blogger.com/profile/09504482084523840316noreply@blogger.com11tag:blogger.com,1999:blog-710517566490141954.post-4488454956409738382014-11-14T21:47:00.000+01:002014-11-14T21:48:27.628+01:00WaitingWynik PETa miał być w środę, właśnie mija piątek.<br />
<div>
To strasznie głupie, ale już zaczynam wymyślać czarne scenariusze.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Moje obawy zintensyfikował pan z rejestracji, który na pytanie, kiedy będzie gotowy wynik odpowiedział, że nie wie, że może opis wymaga jakiś dalszych konsultacji, dlatego muszę dłużej poczekać.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Czemu to za każdym razem musi być taki potworny stres? Czemu za każdym razem ze stresu zaczynam odczuwać wszystkie dziwne objawy rzekomego nawrotu? Ja naprawdę mam tego dość!</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Czekam dalej, myśląc, czym może być owo oczekiwanie spowodowane i modląc się, by jednak owym powodem nie było 'dalsze konsultowanie wyniku'.</div>
<div>
Mózg mam więc sparaliżowany dopóki nie dostanę tej paskudnej koperty.</div>
<div>
I przysięgam, tym razem nie dam rady otworzyć jej sama!</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
bilithttp://www.blogger.com/profile/09504482084523840316noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-710517566490141954.post-44483815660740018312014-10-02T23:06:00.001+02:002014-10-02T23:11:54.313+02:00hello october<span id="goog_877387564"></span><span id="goog_877387565"></span><a href="https://www.blogger.com/"></a>Październik, październik, brrr<br />
Przyznam szczerze - nie znoszę tego miesiąca.<br />
Nie doświadczyłam jakoś nigdy "pięknej złotej polskiej jesieni" - zawsze jest ohydnie, wilgotno, szaro, unosi się ta dusząca,senna woń, brrr.<br />
Nie lubię go nie tylko ze względu na spadki ciśnienia, które odczuwam dość dotkliwie (no co mi ta chemioterapia zrobiła w tej dziedzinie?), ale również ze względu na wspomnienia jakie wiążę z październikiem. Tak, przecież właśnie pod koniec tego miesiąca dwa lata temu dowiedziałam się, że jestem chora i wszystko runęło!<br />
Podobno w okresie jesiennym statystycznie najwięcej osób w ciągu roku trafia na oddziały onkologiczne z diagnozą.<br />
Pewnie można to jakoś racjonalnie wytłumaczyć, ale lubię to podpiąć pod moją opinię na temat jesieni, której nieeeee znooooooszęęęęęęęę!<br />
<br />
Odliczam dni do kolejnej kontroli. Jeszcze ponad dwa tygodnie. Kurczę, boję się strasznie. Wyczułam dwa guzki na szyi - już dawno, jeszcze przed ostatnim PETem, który nic nie wykazał, ale teraz jakoś wydaje mi się, że są większe. Domyślam się, że to zapewne strach zaciera racjonalne myślenie i osąd, no ale dyskomfort jest okropny i nie mogę się doczekać już na badanie i wynik i świadomość, na czym stoję(czy w ogóle stoję).<br />
<br />
Koniec marazmu!!!!!<br />
Cztery bite miesiące spędziłam na absolutnym braku aktywności mentalnej. Mam teraz okrutne wyrzuty sumienia, ale i wielki zapał, by w końcu ruszać z nauką.<br />
Stacja naukowa już przygotowana, książki przetarte z kurzu, notatki odkopane - wracam do roboty. A raczej przypominania, szlifowania, szlifowania i dopracowywania. Dam z siebie wszystko - po raz kolejny.<br />
<br />
Te cztery miesiące niewątpliwie dużo mi dały. Połowę z nich przepracowałam, połowę przeleżałam z filmami, książkami i lodami - dużo, bardzo dużo ułożyło mi się w głowie. Znormalniałam.<br />
I tak jak pisałam niejednokrotnie, że nie jestem w stanie dojść do ostatecznych wniosków i usystematyzować refleksji na temat choroby i generalnie życia - dziś poczułam, że już mogę. Mam niesamowite poczucie porządku w głowie.<br />
I jeszcze bardziej niesamowitą chęć napisania dłuższego tekstu - dopiero teraz jestem na to na pewno gotowa i dopiero teraz zaczęłam! Wciągnęło mnie tak bardzo, że po napisaniu tego posta od razu biorę się za tworzenie kolejnych stron. Chciałabym bardzo, żeby wyszło z tego coś wartościowego i solidnego. I tak naprawdę.... od dziecka marzę o wydaniu swojej własnej książki - mieć na swojej półce z książkami coś opatrzonego swoim własnym nazwiskiem?! Cudowne to musi być uczucie! Zastanawiam się tylko, skąd znajdę środki, by wydać to co napiszę, ale chyba nad tym będzie jeszcze czas się zastanowić. Mam nadzieję, że znajdzie się jakaś dobra dusza, która zechce mnie wspomóc:)<br />
<br />
A i przeczytałam ostatnio, takie cudo:<br />
<a href="http://dedalus.pl/Szeregowy-chloniak-Dominik-Makowski-" target="_blank">http://dedalus.pl/Szeregowy-chloniak-Dominik-Makowski-</a><br />
Urzekł mnie dystans, urzekła mnie wrażliwość i poczucie humoru. Urzekł mnie również inny - męski punkt widzenia - duża większość historii nowotworowych z jakimi miałam styczność była autorstwa kobiet. W każdym razie polecam, inspirująca pozycja.<br />
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
Update mojego wciąż zmieniającego się wizerunku:</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-0Vep8MWfrkQ/VC28OKeFgQI/AAAAAAAAAuo/ZA82WAdboGs/s1600/zdj%C4%99cie-2.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-0Vep8MWfrkQ/VC28OKeFgQI/AAAAAAAAAuo/ZA82WAdboGs/s1600/zdj%C4%99cie-2.JPG" height="320" width="240" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
A tak sobie siedzę i piszę posta:</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-ozAk0b4PlFA/VC28nLAcNBI/AAAAAAAAAuw/r-3jQY2Yoqc/s1600/zdj%C4%99cie-3.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/-ozAk0b4PlFA/VC28nLAcNBI/AAAAAAAAAuw/r-3jQY2Yoqc/s1600/zdj%C4%99cie-3.JPG" height="320" width="240" /></a></div>
<br />
Uściski, hugi, odezwę się z nowinami, gdy dostanę wyniki badań.<br />
Dużo siły i odporności na ten ponury jesienny czas!bilithttp://www.blogger.com/profile/09504482084523840316noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-710517566490141954.post-88549123070770192182014-08-31T13:44:00.002+02:002014-08-31T14:02:15.160+02:00Plot twistJakoś na początku wiosny napisałam, że odczuwam wielką potrzebę wyjechania gdzieś nad morze, popijając drinki z palemką - ucząc się jak nie myśleć o niczym.<br />
Ta potrzeba wraz z nadchodzącą jesienią i świadomością, że lada chwila skończy się ciepła, przyjemna, letnia pogoda, wzrosła jeszcze jakieś tysiąc razy.<br />
<br />
Można robić sobie listy "TO DO" - tak jak ja to zrobiłam rozpoczynając wakacje. Można zaplanować sobie całe życie na następne kilka lat.<br />
Można. Ale nie ma w tym najmniejszego sensu - życie i tak zadrwi z nas sobie i odwróci nasze plany do góry nogami, postawi nas w punkcie, w którym nigdy nie myślelibyśmy, że się w ogóle znajdziemy.<br />
Tak było z moimi planami w klasie maturalnej, kiedy we wszystkim przeszkodził mi nowotwór.<br />
Tak było z moimi planami wakacyjnymi po chemioterapii, kiedy okazało się, że po terapii nie mogę wychodzić na Słońce ani wysilać się fizycznie.<br />
To samo stało się z moimi planami na te wakacje i na kolejny rok życia. Lista "Do zrobienia" została zrealizowana zaledwie w trzech punktach z 10.<br />
Nie było wymarzonych tropików, rejsu po wodach morskich, nie było również decyzji uczelni o przyjęciu mnie na stacjonarne studia medyczne.<br />
<br />
Ktoś, kogo nazywam "kimś bardzo mądrym" powiedział mi: Kasia, weź pod uwagę to, że życie nie zawsze układa się po naszej myśli, zawsze trzeba być przygotowanym na ewentualności i mieć w zanadrzu różne rozwiązania. Czasem może zdarzyć się coś tak nieoczekiwanego i nieprzewidzianego, tak niezależnego od nas, że jedynym wyjściem będzie przystosować się do zastałej sytuacji.<br />
<br />
Gdy to wtedy usłyszałam, dostałam białej gorączki. NIE NIE NIE! To mnie tak obrzydliwie wkurza, kto ma decydować o naszym losie, jak nie my sami? To od nas zależy, co tak naprawdę się wydarzy i my nadajemy bieg wydarzeniom!<br />
....Tak bardzo chciałabym się dzisiaj nie zgodzić się ze słowami tej osoby.<br />
Ostatnio w moim życiu wydarzyło się jednak tyle rzeczy, których zupełnie nie wzięłam pod uwagę, że aż nie wiedziałam jak mam zareagować.<br />
Imponujące, jak zaskakujące może być życie, nawet jeśli wydaje Ci się, że wszystko jest perfekcyjnie, więc pedantycznie zaplanowane.<br />
Bezsilność.<br />
Której nienawidzę!<br />
<br />
Tak, zapomniałam o tak materialnej kwestii jaką są pieniądze. Zapomniałam, że to własnie one są siłą napędzającą ten chory świat a ich posiadanie determinuje Twoje przyjemności. Nie mając pieniędzy nie zrealizujesz żadnej listy "TO DO", choćbyś miał ostatni rok życia, choćbyś nie wiem, jak marzył, czy potrzebował wyjazdu do Indonezji, choćbyś zasługiwał na spełnianie swoich marzeń bardziej, niż ktokolwiek inny.<br />
<br />
Dwa lata temu w wakacje, ślęcząc nad książkami od biologii pomyślałam, jak wspaniałą perspektywę wakacji mam na przyszły rok i planowałam, marzyłam o wyjeździe rekompensującym mi kilkumiesięczny pobyt w szpitalu i ten ciężki ostatni rok. Po wyjeździe czekałyby mnie wymarzone studia, na które poszłabym z czystym, wypoczętym umysłem, spełniona, z energią na intensywną naukę.<br />
<br />
Zamiast jakiegokolwiek wyjazdu mam średniosatysfakcjonującą pracę, zamiast energii na naukę - jestem wyczerpana a zamiast wymarzonych studiów - kolejny rok indywidualnego zakuwania dokładnie tego samego, czego uczyłam się przez ostatni rok. To będzie musiało być niesamowicie zajmujące...<br />
<br />
No i dobra. Już mi trochę przeszło i zaczynam przyjmować to z pokorą. Niedługo zacznę odnajdywać w tym co robię przyjemność - postaram się.<br />
Tym gorzej znosi się odstępstwa od swojego planu, im bardziej starannie jest on zaplanowany. Im bardziej starannie jest on zaplanowany, tym więcej odstępstw od niego się pojawia.<br />
<br />
Ciężko jest być idealistką. Prawie zawsze będę kończyć jako przegrana w starciu z życiem.<br />
<br />
Kurczę, gdy wyzdrowiałam i odzyskałam kontrolę powiedziałam sobie, że "od dziś będzie tak, jak ja chcę by było". Pięknie brzmi, silnie i wzniośle. Widzę, że to jednak nie do wykonania. Chyba jednak jest jakiś nurt, któremu należy się w pewnym stopniu poddać. Tym nurtem są właśnie wszystkie te czynniki, na które nie ma się w żadnym stopniu wpływu.<br />
Biorąc nurt pod uwagę, można dojść do jakiegoś porozumienia z życiem i dążyć do tego, co się chce osiągnąć, bez niesutannego poczucia niesprawiedliwości i złości na to, czego nie uda się dokonać.<br />
Pokora.<br />
RRRRRRRRRRRRR nie znoszę tego słowa.<br />
<br />
<br />
Tak, tak, zrobiłam co mogłam - nie udało się - progi niezależnie ode mnie wzrosły o dobre kilka punktów - a 300tys na płatne nie posiadam.<br />
Wyjście mam jedno, jedyne.<br />
Nie stracić determinacji, energii i zacięcia do nauki i podnieść swoje wyniki w maju do 90% z obu przedmiotów.<br />
Zaczynam od października!<br />
<br />
Czekam więc z ciekawością, co przyniesie życie. Dostrzegam w tej nieprzewidywalności nawet pełen urok. Kocham je, choć wkurza mnie bezgranicznie:)<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
Prawiewrześniowe pozdrowienia!</div>
<br />
<br />
PS. Jak przystało na długi okres czasu od ostatniego badania - zaczynam się już stresować kolejnym, które ma mieć miejsce pod koniec października!!!<br />
PS2. Jak najbardziej jendak stwierdzam, że człowiek powininen nieustannie wyznaczać sobie coś do relizacji - w moim przypadku będzie to przejście na zdrową dietę, co powinnam była zrobić jakiś rok temu - skłaniam się w kierunku bio-żywności jak najdalszej substancjom kancerogennym. Nie zrobiłam tego wcześniej, bo tak bardzo cieszyłam się niezdrowym jedzeniem, które wreszcie po terapii mogę jeść! No i - nie chciało mi się.<br />
W ogóle wydaje mi się, że sztuką życia, jest umiejętność dążenia do zamierzonych celów nie zrażając się zwrotami akcji reżyserowanymi przez życie. Prowadzi to do osiągnięcia pewnej harmonii i płynności w egzystencji. Strasznie fajnie tak umieć. Ja póki co dopiero się uczę.<br />
<br />bilithttp://www.blogger.com/profile/09504482084523840316noreply@blogger.com9tag:blogger.com,1999:blog-710517566490141954.post-59404520735728851112014-07-04T16:54:00.002+02:002014-07-07T14:03:35.422+02:00How to succeed<div>
W maju tamtego roku zajrzałam na stronę uniwersytetu medycznego klikając w zakładkę 'rekrutacja'. Przyjrzałam się wymaganym przedmiotom na egzaminie maturalnym i jęknęłam z rezygnacją.</div>
<div>
W końcu dwa lata liceum spędziłam w klasie z wiodącym językiem polskim, wosem i historią: <i>"Niemożliwe, bym nauczyła się teraz w rok chemii i biologii na poziomie rozszerzonym."</i></div>
<div>
Nie zastanawiając się dłużej, zamknęłam stronę, lecz moje myśli nadal wędrowały w kierunku wydziału lekarskiego. Wielka decyzja, której każdy musi dokonać w liceum dotycząca całej przyszłej życiowej drogi człowieka zaczynała nabierać kształtów w mojej głowie, by po kilku dniach nie dawać mi spokoju.</div>
<div>
Przyjęłam ostatnią chemioterapię, ostateczny wypis ze szpitala i i zapewnienie od lekarzy, że właśnie odzyskałam swoje życie.</div>
<div>
Zadałam sobie kluczowe pytanie: <i>Co dalej?</i></div>
<div>
Odpowiedź usłyszałam od razu:<i> Zostanę lekarzem.</i></div>
<div>
<br /></div>
<div>
Po powrocie wartości krwi do normalnych parametrów po chemii - czyli po jakiś dwóch tygodniach, udałam się na pierwszą w życiu lekcję chemii. Nigdy dotąd nie zajmowałam się tym przedmiotem na poziomie ponadgimnazjalnym - przed chorobą stroniłam od wszystkich przedmiotów wiążących się z matematyką, czy nadmiernym myśleniem. Nauczyciel, do którego się udałam podjął się przygotowania mnie do matury z chemii przez rok zapowiadając jednak, że jeżeli rzeczywiście mam motywację, to powinno się udać, ale czeka mnie ciężka praca. Zaczęłam od zupełnych podstaw, od budowy atomu, pisania wzorów najprostszych związków chemicznych, podstawowych reakcji. Po pierwszej lekcji Nauczyciel stwierdził, że czeka mnie jeszcze cięższa praca, niż przypuszczał.</div>
<div>
Od tamtego dnia w każdym tygodniu poznawałam nową część tajemniczej, jak dotąd dla mnie nauki, by codziennie robić dziesiątki zadań na określony temat. </div>
<div>
Za biologię zabrałam się sama, wszak to sama wiedza teoretyczna, nie potrzeba więc nikogo, kto by mi to wykładał.</div>
<div>
Obie nauki spodobały mi się w takim stopniu, że zreflektowałam się, że po raz pierwszy czerpię rzeczywistą satysfakcję z uczenia się. To musiało być więc to, co chcę robić!</div>
<div>
Po tygodniu zorientowałam się, że muszę załatwić formalności związane z przeniesieniem się klasy humanistycznej do tej o profilu biologiczno-chemicznym. Zadzwoniłam do swojego liceum i usłyszałam od dyrektorki, że zupełnie nie ma najmniejszej możliwości na zamianę profilu w ostatniej klasie. <i>"To niedorzeczne. Ty, dziewczyno, chyba oszalałaś. Szkoda Twojego czasu na naukę, bo niewykonalne jest zrealizowanie w rok programu z dwóch lat i bycia na bieżąco jeszcze z materiałem z klasy trzeciej. Nie bez powodu liceum trwa trzy lata!!!" </i></div>
<div>
Poinformowałam Panią, że niestety, ale nie wyobrażam sobie powrotu do klasy humanistycznej i że nie będę robić w życiu na pewno nic innego, więc mimo wszystko spróbuję. Złożyłam podania do kilkunastu liceów warszawskich z prośbą o przyjęcie do klasy biologiczno-chemicznej, gdyż zmieniły się moje aspiracje na przyszłość. Wręczałam je dyrektorom szkół osobiście, pamiętam, jak potworny upał był tamtego dnia i jak gorąco było mi wtedy w mojej wspaniałej peruce. Nie napisałam w podaniu, że przeszłam przez nowotwór a moja bujna peruka nie dała możliwości domyślenia się, że pod nią kryje się łysa, spocona głowa. Wszystkie podania odrzucono. Niejednokrotnie oddano mi je bez przeczytania ze słowami: "Nie marnuj mojego czasu, dziewczyno."</div>
<div>
Ostatnią nadzieją była szkoła prywatna, z którą już miałam styczność w w pierwszej klasie. Porozmawiałam z dyrektorką, z nauczycielami, opowiedziałam swoją historię, pokazałam ile materiału zrealizowałam samodzielnie - i zostałam przyjęta pod warunkiem napisania testów kwalifikujących.</div>
<div>
Resztę wakacji mogłam już spokojnie poświęcić na dalszą część materiału. Przerażała mnie ilość działów z biologii. Rozpisałam sobie cały harmonogram - biologia 5h dziennie na realizację nowego działu i około 1h na powtórkę poprzednich. I tak codziennie. Chemia - zajęcia raz w tygodniu z nauczycielem, 3h dziennie zadania i powtórka. I tak codziennie. Aż do 1 września.</div>
<div>
Mając w większości zrealizowany materiał z dwóch pierwszych lat liceum zaczęłam realizować na bieżąco, tokiem szkolnym materiał trzeciej klasy. W przerwach powtarzałam poprzednie działy. Dużo ulatywało mi z głowy. Wiele rzeczy mieszało się ze sobą. Zapisałam się na renomowany kurs z biologii, mający być najlepszym w Warszawie. Rzeczywiście, niesamowicie organizował wiedzę i motywował do nauki, ponadto nauczyłam się jak przekładać wiedzę na zadania maturalne, do których potrzebne jest specyficzny tok rozumowania i używania "słów-kluczy".</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Rok szkolny trwał, dzień za dniem mijał. Czas się kurczył, pozostawało coraz mniej miesięcy do maja - do egzaminu z chemii i biologii.</div>
<div>
W pewnym momencie czas wolny zniknął zupełnie, czas na rozrywkę i relacje z innymi przestał prawie istnieć już wcześniej. Pomiędzy przeglądaniem notatek i rozwiązywaniem zadań zauważałam zmiany w swoim organizmie - powolne budzenie się do życia - rośnięcie włosów, rzęs, brwi, coraz lepsze wyniki krwi, coraz lepsze samopoczucie. Co kilka miesięcy przeżywałam nieopisany stres związany z odbieraniem wyniku PET, jako potwierdzenie, czy to co robię rzeczywiście ma sens - czy moja przyszłość rzeczywiście istnieje i czy warto aż tak się jej poświęcać.</div>
<div>
Minęła zima, zaczęło być coraz cieplej, stres coraz bardziej ściskał mnie za gardło. </div>
<div>
Presja. Presja. Presja.</div>
<div>
Trzy miesiące do matury. Dwa miesiące do matury. 20 dni do matury.</div>
<div>
<i>"Po co mi to było." "Nie zdążę". "Co ja sobie wymyśliłam."</i></div>
<div>
Pamiętam, gdy jeszcze zimą zrobiłam pierwsze próbne egzaminy z chemii i biologii - z biologii dostałam 60% a z chemii 32%. Nie musiałam nawet patrzeć na progi na wymarzone studia, by wiedzieć, że mój poziom odbiega drastycznie od tego, który musiałabym osiągnąć.</div>
<div>
Na miesiąc przed maturą zaczęłam już czuć się fizycznie i psychicznie wykończona, lecz rekompensowane to było coraz lepszymi wynikami z próbnych egzaminów - z chemii zaczęłam uzyskiwać około 60 procent a z biologii dobijałam nawet do 80. Zaczęłam być naprawdę dobra z chemii, co cieszyło mojego Nauczyciela a mi sprawiało wiele przyjemności.</div>
<div>
Robiłam co mogłam, do ostatniego dnia. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
W przeddzień maratonu maturalnego byłam zupełnie wykończona i przerażona. Stres dał się we znaki i obudziłam się z potwornym bólem gardła, mięśni i gorączką.</div>
<div>
Byłam załamana! Na szczęście pierwszym tygodniem matur były te oczywiste podstawy, a więc nie odbiło się to zupełnie na wynikach z tych przedmiotów, miałam czas na wyzdrowienie do najważniejszych egzaminów mających odbyć się za tydzień. </div>
<div>
Ten tydzień był koszmarny. Musiałam na dłuższe egzaminy brać środki przeciwgorączkowe, bo ich działanie "nie starczało" na cały.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Na szczęście na moje długo wyczekiwane egzaminy samopoczucie miałam już znośne i napisałam wszystko, wszystko co umiałam.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Po maturach wróciłam do rodzinnego domu i spędziłam bite trzy tygodnie na dosłownie NICZYM. Wstawałam bardzo późno, czytałam książki i nie myślałam o wynikach matur, o chorobie, po prostu odpoczywałam. Ogarnął mnie błogi spokój. Spokój, którego nie dane mi było doświadczyć przez ostatnie dwa lata. Poczucie, że nic na jutro nie trzeba przygotować, poczucie, że najgorsze mam za sobą, nawet o kolejne badanie przestałam się martwić, gdyż uwierzyłam już w pełni, że jestem i będę zdrowa.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Jeśli miejsce na liście zakwalifikowanych przydzielaliby pod względem chęci studiowania danego kierunku - byłabym w pierwszej dziesiątce. Progi jednak są okrutnie wysokie i aby dostać się na jakąkolwiek uczelnię medyczną w Polsce trzeba mieć ponad 85% zarówno z chemii jak i biologii.</div>
<div>
Poświęciłam się jednemu całkowicie. Całe 12 miesięcy nie myślałam praktycznie o niczym innym, niż swój cel. Nie mam pojęcia skąd wzięła się u mnie tak wielka determinacja.</div>
<div>
To chyba kwestia dążenia do najwyższej jakości swojego życia. Mierzenie jak najwyżej. </div>
<div>
Gdy odzyskałam kontrolę nad swoim życiem poczułam, że mogę wszystko, że teraz to ja rządzę i nie zadowolą mnie substytuty. Marzenie o byciu lekarzem pojawiło się już w dzieciństwie wyparte później przez zwyczajne lenistwo i niechęć do, przyznajmy to, bardziej wymagających przedmiotów ścisłych.</div>
<div>
Zrozumiałam, że to życie ma się układać tak jak ja chcę, a nie tak, że ja mam robić to, co zgotuje mi życie. Wszystko w moich rękach. Wszystko ode mnie zależy!</div>
<div>
Albo poświęcę się czemuś całkowicie - albo robię dziesięć gównianych rzeczy na raz, pozując na robienie czegoś wartościowego.</div>
<div>
Życie wartościowym staje się wprost proporcjonalnie do włożonego wysiłku w przezwyciężenie przeciwności. A nie ma większego wysiłku, niż ten, który wkłada się w walkę o swoje życie.</div>
<div>
Cenię swoje życie i zrobię z niego bajkę. Taką bajkę, jaką sama napiszę.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Reasumując - dostałam wyniki matur i jestem zupełnie usatysfakcjonowana. Dostałam dokładnie tyle, ile się spodziewałam i rzeczywiście istnieje szansa na studia medyczne! Nie dostałam 90% ze względów oczywistych, lecz moje wyniki są godne konkurowania z innymi absolwentami biolchemów. </div>
<div>
Czekam, czekam, z wielką niecierpliwością na wyniki rekrutacji. </div>
<div>
Cokolwiek się stanie - jestem tak spełniona i tak dumna z tego co zrobiłam, że nawet nie będę tego ukrywać. </div>
<div>
Osiągnięcie to, dla mnie wielkie, niezauważalne jest dla nikogo z zewnątrz. Tu budzi się kolejny raz ta okropna refleksja nad tym jak schematyczne i ograniczone jest ludzie myślenie. Uwierzcie mi, spotkałam się nawet z (prawdziwie polską) zazdrością o moje wyniki... </div>
<div>
<br /></div>
<div>
Tak więc - zniechęcana przez tak wiele czynników, tak wiele osób - uparcie robiłam to, co postanowiłam. Jeśli ktoś spytałby mnie, jak powrócić do normalnego życia po nowotworze, niewątpliwie poleciłabym oddać się czemuś w stu procentach w taki sposób, by nie mieć czasu na myślenie o tym, jak straszne było to, przez co się przeszło. Ja dopiero teraz mam na to czas i zorientowałam się, że jest już o wiele za późno by nad tym w ogóle myśleć a ja już jestem całkowicie sobą. Jest to drastyczny sposób. Ale przecież życie samo w sobie również jest drastyczne i trzeba być na wszystko przygotowanym. Każdy ma w sobie tę siłę - ja ją w sobie odnalazłam po 8 miesiącach wycieńczającej terapii i zmaganiu się z chorobą, wnioskując: możliwości ludzkie są nieograniczone, wystarczy tylko się odważyć sięgnąć po to, o czym się marzy.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-5dqVnpYiGZ0/U7bADHGIxbI/AAAAAAAAAtk/OVVQrJBtEhY/s1600/zdj%C4%99cie.PNG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-5dqVnpYiGZ0/U7bADHGIxbI/AAAAAAAAAtk/OVVQrJBtEhY/s1600/zdj%C4%99cie.PNG" height="320" width="320" /></a></div>
<div>
<br /></div>
bilithttp://www.blogger.com/profile/09504482084523840316noreply@blogger.com21tag:blogger.com,1999:blog-710517566490141954.post-64988258401925080312014-06-19T14:25:00.001+02:002014-06-27T22:18:04.477+02:00Medycyna niekonwencjonalnaW moich rodzinnych stronach znany jest pewien "znachor", zwany przez niektórych Magikiem, który od wielu wielu lat przyjmuje pacjentów z różnymi dolegliwościami. Leczenie jakie stosuje opiera się na ziołolecznictwie, lecz przepisuje on pacjentom inne leki ziołowe, witaminy i substancje mineralne, których rzekomo brak. Najciekawszy jest jednak sposób diagnozy.<br />
"Pacjent" wchodzi do gabinetu, siada na kozetce w jego "gabinecie" i słyszy pytanie: "Co dolega?". Po lakonicznej odpowiedzi: "boli brzuch", Magik zasiada do komputera i pisze skład mieszanki ziołowej, jaką pacjent będzie musiał przygotowywać sobie w domu. Pomiędzy kolejnymi ziołami Pan głęboko się zastanawia, wzdycha, widać, że zachodzi w nim jakiś tajemniczy, diagnostyczny proces, czy kumulacja jakiejś życiodajnej energii.<br />
<br />
Może zaznaczę, jakie podejście mam do tego typu leczenia. Bardzo sceptyczne. Byłam trzy razy w życiu u tego Pana, gdyż wierzę w leczniczą moc odpowiednio skomponowanych ziół, na których przecież opiera się skład niejednego leku. Moja wiara jednak ogranicza się do błahych dolegliwości takich jak problemy z układem pokarmowym, niedobory witamin, czy mikro- i makroelementów. Uważam, że warto korzystać z naturopatii, nie traktuję tego jednak jako terapię, ale wspomaganie w naszym codziennym życiu, dodatek do diety.<br />
Od wielu lat wierzyłam w tajemniczą moc owego Pana, słyszałam bowiem o przypadkach wykrywania przez niego u ludzi chorób - "po jednym spojrzeniu", czy niezwykle polepszonego samopoczucia po wizycie. Zastanawiałam się nawet nad istnieniem owej 'energii', którą można wykorzystać w leczniczych i diagnostycznych celach. Na pierwszej wizycie u niego byłam dobre kilka lat temu z problemami z układem pokarmowym, wypiłam zioła, które mi przepisał, ale nie przypominam sobie szczególnej rewelacji. Kolejny raz byłam w październiku poprzedniego roku, a więc niedługo po zakończeniu chemioterapii. Dostałam szeroką gamę witamin, oczyszczające zioła i maść, którą miałam smarować miejsce, w którym znajdował się guz. Maści nigdy ze strachu nie użyłam, ale witaminki i zioła owszem - na pewno wszystkiego mi brakowało po tym podłym leczeniu, a preparaty na bazie naturalnych składników są lepiej przyswajane, niż te sztuczne farmaceutyki. Podczas wizyty dostałam też informację, że jestem zdrowa(a byłam wtedy tego mocno niepewna, gdyż ostatnie badanie PET miałam robione jeszcze w trakcie chemii i nie wiedziałam na czym stoję) oraz przepowiednię o liczbie dzieci(nie pamiętam dokładnie ile powiedział, tak bardzo szczęśliwa byłam z powodu, iż rzeczywiście czeka mnie jakaś przyszłość, i będę żyć jeszcze trochę skoro czekają mnie moi potomkowie!). Po tej wizycie byłam nastawiona do całego Jego fenomenu niezwykle entuzjastycznie. Pomyślałam, że być może to jest to, czego brakuje lekarzom medycyny - wewnętrzne oko, diagnoza bez badań, szósty zmysł.<br />
Kolejną wizytę odbyłam tydzień temu. Pojechałam, gdyż męczy mnie lekko zniszczony przez leki i chemioterapię żołądek. Dostałam mieszankę ziołową, na którą czekałam, jak na wybawienie, wypiłam kilka porcji i zauważyłam, że czuję się po nich gorzej niż przed wypiciem a moje dolegliwości są znacznie silniejsze. Odstawiłam je. Zwątpiłam. Zawiodłam się!<br />
<br />
Nadal twierdzę, że zioła mają lecznicze właściwości, ale może jednak przydałaby się ku temu jakaś naukowa wiedza, by nabyć umiejętności komponowania ich prawidłowo, aby rzeczywiście działały.<br />
Zwątpiłam całkowicie w zasadność bioenergoterapii.<br />
Czy tak naprawdę ten "szósty zmysł" w ogóle istnieje, czy to tylko podciąganie słów znachora pod własne przekonania i nadzieje. Wiele chorób można poznać po wyglądzie skóry, czy tęczówki oka - to może doprowadzić do trafnej diagnozy "bez badań".<br />
No dobrze, nawet jeśli Magik posiada jakąś niezwykłą moc wyczuwania chorób to jest ona wątpliwa i nie zawsze działa.<br />
Dlatego nie potrafię zaufać w stu procentach takim osobom, których w Polsce jest mnóstwo. Nie potrafiłabym powierzyć swojej choroby w ręce kogoś, kto nie skończył studiów medycznych.<br />
<br />
Zmierzam do tego, by poruszyć temat leczenia niekonwencjonalnego w trakcie chemioterapii, lub co gorsza zamiast niej. Onkolodzy powtarzają, że nie wolno przyjmować ŻADNYCH preparatów witaminowych bez wiedzy i zgody lekarza prowadzącego, nie wolno również korzystać w trakcie leczenia z usług znachorów. Kiedyś już o tym pisałam - bardzo prawdopodobne jest to, że witaminy mogą wpływać "korzystnie" na komórki nowotworowe, sprzyjać ich rozwojowi. Dlatego bałam się stosować tej maści, którą Magik przepisał mi "na guza", bo przepraszam, ale gdzie znajdę badania potwierdzające, że nie ma ona wpływu na komórki nowotworowe? Nie ma takich! Jest to maść o unikalnym składzie znanym jedynie Panu, który ją wykonał(albo nawet nie).<br />
Dlatego istnieją studia medyczne, szczegółowe badania leków, substancji, procesów - by nie było wątpliwości co do działania leków, które są podawane pacjentom i co do istnienia skutków ubocznych.<br />
<br />
Zbyt dużo wątpliwości i zbyt mało faktów - jako, mam nadzieję, przyszły lekarz nie mogę wierzyć w takie bzdury. Wierzę jednak, że idealnymi specjalistami byliby specjaliści wykorzystujący wiedzę z każdej dziedziny, również naturopatię, czyli korzystania z tego co oferuje nam natura. Podejście lekarza powinno być bardziej kompleksowe - nie powinno obejmować jedynie dolegliwości, z którymi przychodzi pacjent, ale też sposobu życia, diety, substancji, jakie dana osoba przyjmuje, przecież to wszystko ma na organizm kolosalny wpływ, ze wszystkim trzeba być uważnym. Dlatego tak ważna jest według mnie dieta jaką człowiek stosuje i powinien świadomie wybierać to co w siebie pakuje. Od nas samych bardzo wiele zależy.<br />
Wierzę również, że z chorób wychodzi się tysiąc razy łatwiej, gdy ma się odpowiednie podejście - nasz mózg też jest przecież organem i to nie do końca poznanym, muszą więc istnieć zależności pomiędzy tym co myślimy - a tym co dzieje się z naszym organizmem i chorobami, które w nim są.<br />
<br />
Wybieranie medycyny niekonwencjonalnej zamiast leczenia konwencjonalnego w poważnych chorobach - to wyrok na siebie.<br />
Mieszanie terapii przeciwnowotworowej z niezbadaną medycyną niekonwencjonalną - to straszna głupota i ogromna nieodpowiedzialność.<br />
Stosowanie medycyny niekonwencjonalnej, gdy ma się świadomość, że nie ma już konwencjonalnego leczenia, które by pomogło - jest dla mnie całkowicie zrozumiałe i sama niewątpliwie w takiej sytuacji skierowałabym swe nadzieje w tę stronę.<br />
<br />
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
Wakacje, Słońce, tyle rzeczy do zrobienia, słowa mojego lekarza: "już jestem o Panią spokojny, teraz będzie dobrze" i oczekiwanie na wyniki matur jako na spełnienie marzenia, życie jest całkiem fajne!</div>
bilithttp://www.blogger.com/profile/09504482084523840316noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-710517566490141954.post-18937074818926421722014-05-19T16:19:00.002+02:002014-05-19T16:19:43.883+02:00New beggining part 2Świeci Słońce, wieje ciepły wiatr, napisałam wszystkie matury i mam długą grzywkę a wczoraj przyłapałam się na tym, że zapominam!<br />
Zapominam o tym wszystkim co mi się przytrafiło, nie wracam codziennie do bolesnych wspomnień, nie przeglądam zdjęć z czasu choroby i coraz rzadziej znajduję czas, by czytać blogi osób zmagających się z chorobami, których historie wydają mi się coraz mniej bliskie.<br />
Oświadczam oficjalnie, że dokładnie rok po leczeniu, po raz pierwszy w każdym bez wyjątku aspekcie życia, znów czuję się normalnie.<br />
Nawałnica myśli, do której byłam przyzwyczajona od dwóch lat, ustąpiła miejsca błogiemu spokojowi. Spokój ten pozwala na odpoczynek. Pozwala odetchnąć!<br />
Czuję, że znów zaczął się kolejny etap i właśnie skończył się ten trudniejszy.<br />
<br />
Wraz z wakacjami, które zaczynają się dla mnie już w czwartek następuje dla mnie pierwszy od 2 lat okres, kiedy nie muszę o nic walczyć, z niczym się zmagać i wreszcie będę mogła wylegiwać się bez konsekwencji, czytając książki, oglądając filmy, wyciągając ze słonecznych dni to co najlepsze, podjąć się wreszcie diety oczyszczającej oraz ćwiczeń wzmacniających, by odbudować to co "wsiąknęło" w szpitalne łóżko. Ależ mi to było potrzebne! Ależ ja na to czekałam!<br />
<br />
Oczekuję na wypełnienie się mojego powołania i wiadomości o byciu przyjętą, na którąś medyczną uczelnię. Ciężko mi póki co cokolwiek przewidzieć, wolę jednak nie skłaniać się do tej pesymistycznej wizji, dlatego spokojnie czekam na wyniki egzaminów i "Co będzie to będzie".<br />
Wspaniała rzecz, że kiedy człowiek da z siebie sto procent nie musi się zadręczać i może oddać się temu wyżej wymienionemu błogiemu spokojowi, gdyż ma świadomość, że nie ma sobie nic do zarzucenia i 'resztę' pozostawia w rękach losu.<br />
<br />
Czuję się, jakbym właśnie osiągnęła jakiś pierwszy stopień życiowej mądrości w kategorii "DOŚWIADCZENIE".<br />
Czasem mam wrażenie, że jestem jakaś cholernie stara i mam ochotę "wziąć i zrobić szybko te wszystkie rzeczy, których do tej pory nie zrobiłam", po czym orientuję się, że mam tylko 19 lat i wszystko powoli będzie działo się samo, swoim tempem, a moja linia życia ma szanse ciągnąć się jeszcze do późnej starości.<br />
I to jest chyba ten najbardziej znaczący objaw mojego powrotu do normalności - nigdzie mi się już nie spieszy:)<br />
<br />
Chciałabym poświęcić też pewną część czasu w wakacje na napisanie czegoś dłuższego, bardziej dopracowanego i z inną perspetywą,niż to co pisałam na blogu, stojąc właśnie już "ZA" końcem mojej drogi przez chorobę mój pogląd na nią znów diametralnie się zmienił.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-Cb1p97uWqgU/U3oRQgLveeI/AAAAAAAAAsA/aEqPq4Tjq5Y/s1600/IMG_66179364339937.jpeg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-Cb1p97uWqgU/U3oRQgLveeI/AAAAAAAAAsA/aEqPq4Tjq5Y/s1600/IMG_66179364339937.jpeg" height="400" width="400" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
W piątek mam wizytę u mojego hematologa, omówimy plan dalszych kontroli, spodziewam się jednak, że wraz z upływem roku od zakończenia chemioterapii kontrolę będą coraz rzadsze. Muszę skonsultować z nim jeszcze mój wynik PET, w którym pomimo braku komórek nowotworowych wyszło parę niemiłych niespodzianek, oczywiście - dalszych skutków ubocznych leczenia. </div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Trzy rzeczy:</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Odpocząć.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Zostać lekarzem.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Żyć.</div>
<br />
<br />bilithttp://www.blogger.com/profile/09504482084523840316noreply@blogger.com14tag:blogger.com,1999:blog-710517566490141954.post-26323793262642920752014-05-02T16:43:00.000+02:002014-05-02T16:58:31.922+02:00MotivationŚniło mi się, że mam straszny katar. Nie pamiętam dokładnych okoliczności, ale w moim śnie tak intensywnie pociągałam nosem, że aż mnie to obudziło.<br />
W sali były zgaszone światła, jedynym oświetleniem tego ciasnego pomieszczenia był kardiomonitor błyskający kolorowymi światełkami z parametrami akcji mojego serca. Zaczęło docierać do mnie monotonne pikanie odzwierciedlające bicie owego, zdecydowanie szybsze niż zazwyczaj.<br />
Było mi dziwnie słabo. Podniosłam się nieznacznie na łóżku, żeby rozejrzeć się po sali. Wszystkie pozostałe 3 łóżka zapełnione były do zaledwie jednej trzeciej śpiącymi pozbawionymi włosów dziećmi, podpiętymi do kroplówek. Obok dwóch łóżek leżały na materacach ciężko dyszące przez sen matki. Przy jednym łóżku, na krześle spał ojciec, którego głowa w wyniku braku oparcia zawisła bezwaładnie do tyłu a otwarte usta wydawały przy każdym oddechu, głośny, nieznośny dźwięk chrapania.<br />
Uśmiechnęłam się. Aż dziwne, że usnęłam w tym hałasie!<br />
Zorientowałam się, że chyba rzeczywiście mam katar, bo poczułam spływającą z nosa kropelkę. Otarłam ją ręką. Położyłam głowę na poduszce. Poczułam, że jest lekko wilgotna. Przesunęłam głowę w suche miejsce i otarłam kolejną kropelkę, która spłynęła z mojego nosa.<br />
Spojrzałam na rękę. W nikłym oświetleniu dostrzegłam, że jest czerwona.<br />
Przeniosłam wzrok na poduszkę - cała we krwi.<br />
Pikanie stało się jeszcze szybsze.<br />
Nie wiedziałam co robić. Wszyscy spali, a ja i tak nie mogłam się ruszyć, przypięta do 2 kroplówek i licznych kabelków odchodzących od kardiomonitora.<br />
Szczęśliwie, w tym momencie do sali weszła pielęgniarka, w celu zmierzenia mi temperatury.<br />
Przed wejściem do sali zapaliła światło, a gdy mnie zobaczyła, siedzącą już na łóżku - otworzyła szeroko oczy i wykrzyknęła: "Ojej!"<br />
Kazała mi nachylić głowę do przodu, przełożyła poduszkę na drugą stronę i pobiegła po zimny okład.<br />
Leżałam w takiej niewygodnej pozycji dobre pół godziny, krwawienie z nosa było coraz bardzej intensywne.<br />
Niejednokrotnie przy pochemicznym 'dołku' miewałam krwotoki z nosa, ale nigdy tak obfite. Zaniepokojenie odbiło się znów na intensywności pikania.<br />
Poczułam, że przez moje zatoki coś się przeciska. Wciąż nachylona, otoczona trzema pielęgniarkami, czekałam na przyjście dyżurnego lekarza. Nagle na papier podłożony pod nos wypadł skrzep wielkości dużego orzecha włoskiego. Po tym, z mojego nosa popłynęła ciurkiem krew przemaczając na wylot grubą warstwę chusteczek. Zrobiło mi się jeszcze bardziej słabo, zakręciło mi się w głowie i bezsilnie opadłam brzuchem na łóżko.<br />
W międzyczasie warstwy chussteczek zostały kilkakrotnie wymienione, lekarz dyżurny odwiedził mnie z pytaniem, czy wytrzymam jeszcze 15 minut zanim przyjadą płytki krwi do przetoczenia. Burknęłam, że tak, dociskając drżącą ręką do czoła zimny okład.<br />
Krwawienie wciąż nie ustępowało, spojrzałam spuchniętymi oczami na moich 'współlokatorów' - mimo zapalonego światła i pielęgniarek stojących nade mną, bynajmniej nie zachowującymi się cicho, wszyscy wciąż smacznie spali.<br />
No tak, przecież to codzienność.<br />
W końcu doczekałam się woreczka z żółtą zawartością doczepionego do wenflona i trombocyty zaczęły spływać do mojego krwioobiegu.<br />
Już po pierwszym worku, czyjeś płytki krwi zaczęły spełniać swoje zadanie i krwawienie prawie ustąpiło. Po drugim, ustąpiło zupełnie i wycieńczona padłam na zakrawioną poduszkę, po czym natychmiast zasnęłam.<br />
Zostałam obudzona za niecałe 2 godziny, standardowo o godzinie 6stej na poranne leki, pomiar temperatury i spisanie bilansu.<br />
Po całym porannym procesie zwlokłam się z łożka i poczłapałam do toalety i wtedy poczułam okrutny ból w miejscu, o którym wstyd mi mówić, który ledwie pozwałał mi chodzić. Przestępywałam jak kłoda z nogi na nogę, oparta o stojak z kroplówkami(od kardiomonitora zostałam wcześniej wyzwolona). Ból ten był dla mnie zwiastunem beznadziejnych wyników krwi. "Pewnie mam 0 granulocytów".<br />
Moje przewidywania potwierdziła pani doktor, która przybiegła zziajana natrafiając na mnie w drodze powrotnej do sali. Zawiesiła wzrok na mojej zakrwawionej koszulce i zaczęła mnie wypytywać jak zniosłam wczorajszy krwotok.<br />
Dowiedziałam się, że wczorajsza wartość płytek krwi spadła do rekordowo niskich wartości i dobrze, że nie dostałam krwotoku gdzieś "wewnątrz", a moje odpornościowe leukocyty znów sięgnęły upragnionego ZERA, erytrocyty również są nędzne i czeka mnie dzisiaj kolejne przetaczanie.<br />
Za jakieś dwie godziny dostałam już wysokiej gorączki. Musiałam ciągle wyglądać jak z horroru z białą jak papier anemiczną twarzą, w zakrwionej koszulce, w zakrwionej pościeli, bez brwi i rzęs, w zakrwionej chustce na łysej głowie.<br />
Infekcja wywołująca gorączkę jak zwykle mogła mieć źrodło we wszystkim co mnie otacza, w końu leżałam na sali z sześcioma innymi osobami i musiałam przechodzić przez korytarz do publicznej toalety.<br />
Coraz bardziej brakowało mi sił i czekałam tylko, aż przyjedzie do mnie mama z czystą pościelą, czymś ciepłym do jedzenia i namiastką, choćby zapachem domu.<br />
W drastycznym tempie zaczęły mi się rozwijać wszelkie zapalenia błon śluzowych, również w jamie ustnej, przez co coraz mniej komfortowe stawało się nawet zwykłe przełykanie śliny. Ból, o którym wspomniałam wcześniej utrudniał nawet leżenie a zamieniał w katorgę każdą wizytę w toalecie. Dostałam dożylnie cały zestaw antybiotyków zapobiegających sepsie oraz informację od lekarki, że mój skrzep na końcówce cewnika znajdującego się w żyle głównej osiągnął taki rozmiar, że stanowi poważne zagrożenie dla życia i że należy jak najszyciej ten cewnik usunąć. Sam zabieg miał być bardzo niebezpieczny, gdyż skrzep mógł się urwać podczas wyjmowania rurki a gdyby dostał się do serca - marny byłby mój los.<br />
Najpierw jednak trzeba było przeczekać dramatyczny spadek wartości krwi, abym mogła poddać się zabiegowi.<br />
Czekałam 5 dni, pełnych coraz bardziej intensywnej infekcji, sporadycznych krwotoków i pojawiających się na różnych częściach mojego ciała krwiakach oraz strachu przy każdym intensywniejszym ruchu, zastanawiając się, czy aby skrzep właśnie się nie urwał.<br />
Po 5 dniach wyniki wreszcie zaczęły odbijać, szpik zaczął się regenerować i po otrzymaniu kilku porządnych worków z płytkami krwi mogłam zostać poddana zabiegowi.<br />
Przed zabiegiem zostałam poinformowana o wielkim zagrożeniu jakie niesie on za sobą oraz o tym, jak "na wszelki wypadek" zamówiono dla mnie zapas krwi, gdybym miała się wykrwawić na stole operacyjnym.<br />
Bałam się strasznie. Cewnik usunęli mi w pełnej świadomości - bolało obrzydliwie. Gdy lekarz wyciągnął z żyły rurkę i przycisnął miejsce po niej z całej siły, żeby zatamować krwawienie, spojrzał na mnie i stwierdził, że: "udało się bo nie zakasłałam"<br />
Mogę się tylko domyślać, dlaczego miałabym zakasłać i co strasznego mogło się wtedy stać, ale na szczęście zabieg się udał, co chirurg posumował słowami: "skrzeplina usunięta razem z cewnikiem" i z ogromną ulgą powróciłam leżąc płasko prowadzona na jeżdżącym łóżku na salę szpitalną.<br />
<br />
Tak oto zakończył się mój dramat po czwartej chemii. To był jeden z bardziej krytyczych momentów w moim leczeniu - naprawdę bałam się, że jak to się mówi: "przewinę się". Wtedy stwierdziłam, że to niesamowite, jak wiele ciało ludzkie może znieść.<br />
<br />
Czemu o tym dzisiaj piszę?<br />
Za każdym razem, również dzisiaj, gdy tracę zapał, motywację i tę świeżą chęć eksplorowania i życia - widzę siebie w tamte dni i uświadamiam sobie, że to naprawdę się zdarzyło, a ja naprawdę teraz jestem w sytuacji, o której marzyłam wtedy.<br />
To właśnie wspomnienia tamtych dramatycznych chwil są dla mnie źródłem siły, świadomość, że tak ciężko walczyłam o to, by teraz było "normalnie" i czasem "źle".<br />
Po prostu.bilithttp://www.blogger.com/profile/09504482084523840316noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-710517566490141954.post-36449086970951437902014-04-29T00:07:00.001+02:002014-04-29T00:17:51.495+02:00PETTAAAAAAADAAAAAADADADADAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAM!!!!<br />
<br />
Poświęcam temu postowi jedynie chwilę, którą znalazłam dopiero teraz, w przerwie od intensywnej nauki. Wieść jest dla mnie cudowna, a radość tak wielka, że należałoby dać jej upust poprzez dzielenie się nią z innymi:<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
Tak więc oto wynik mojego badania PET:</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-wmPffaQD3Fc/U17LtINHK3I/AAAAAAAAArk/We_umxPZLIs/s1600/IMG_20140428_114000.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-wmPffaQD3Fc/U17LtINHK3I/AAAAAAAAArk/We_umxPZLIs/s1600/IMG_20140428_114000.jpg" height="57" width="400" /></a></div>
<br />
Innymi słowy: <b>BRAK ZMIAN NOWOTWOROWYCH, REMISJA TRWA!!! </b><br />
<br />
Wynik po raz kolejny zmuszona byłam odebrać sama, co spotęgowało stres. Otwarcie tej cholernej koperty jest trudniejsze, niż można by przypuszczać. Wahałam się, czy do niej zajrzeć, czy zawieźć komukolwiek, kto zrobiłby to za mnie, odciążając mnie trochę od tego ciężaru, lecz ostatecznie nie wytrzymałam i wyciągnęłam badanie od razu po wyjściu z ośrodka: "To przecież Twoje życie, otwieraaaaj!"<br />
Ułamek sekundy, zatrzymana akcja serca, wypieki na twarzy, drąże ręce i litery, które nadzwyczajnie wolno formowały się w moim umyśle w zrozumiałe zdania.<br />
Wzięłam najgłębszy wdech, jaki mogły pomieścić moje płuca i w jednej chwili nastąpiło zupełne przewartościowanie w mojej głowie: JESTEM ZDROWA.<br />
<br />
Mój Boże, uwierzcie, nie potrafię wyrazić słowami tego co czuje człowiek dowiadując się o wyzdrowieniu ze śmiertelnej choroby. NIE POTRAFIĘ.<br />
Gdy ponad rok temu dowiedziałam się o tym, że chemia w ogóle zaczęła działać i osiągnęłam remisję szlochałam ze szczęścia.<br />
Czekam na moment, kiedy będę pewna, że jestem zdrowa, nie obawiając się wyniku badań, choć prawdopodobnie on nigdy nie nastąpi.<br />
Dziś wierzę jednak, że mam jeszcze szansę, by coś zrobić. Nie wiem na jak długo, lecz wiem, że jutro jest!:) I wiem co mam robić!<br />
<br />
Proszę o wybaczenie, ale już w przyszły poniedziałek czekają mnie egzaminy, w które nie tylko włożyłam 10 miesięcy codziennej intenstywnej pracy, ale i całe serce.<br />
Trzymajcie kciuki!!!!bilithttp://www.blogger.com/profile/09504482084523840316noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-710517566490141954.post-73628907043922758062014-04-02T01:20:00.000+02:002014-04-02T01:25:55.705+02:00Stress at cancer Szanowni Czytelnicy!<br />
Witam się, chyba po raz pierwszy tak personalnie, ponieważ ostatnio zreflektowałam się, że nie piszę w próżnię, a nawet mam dość wielu odbiorców! Co więcej - są oni niesamowicie wrażliwi na to co piszę i odbierają moje słowa w stu procentach tak, jak chciałabym by były odebrane.<br />
To daje mi poczucie niesamowitego spełnienia!<br />
Dlatego: dziękuję!<br />
Dziękuję za poruszające komentarze, maile i wszelkiego rodzaju odzewy, które prawie zawsze doporowadzają mnie do skrajnego wzruszenia, niejednokrotnie nawet do łez.<br />
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<i>"Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia"</i></div>
<div style="text-align: left;">
Dostałam ostanio wiadomość od dziewczyny w moim wieku, chorą na nowotwór. Opisała mi swoją historię oraz napisała o tym, że jeszcze nie ma pewności, czy wyzdrowiała i czeka na badania. Powiedziała coś, co bardzo mnie poruszyło - powiedziała, że mi ZAZDROŚCI.</div>
<div style="text-align: left;">
Pierwsze co pomyślałam to: "Jezus marja, jak można mi zazdrościć?" </div>
<div style="text-align: left;">
Chwilę zatrzymałam się nad tą myślą i zrozumiałam, jak wielką wagę ma to wyznanie. Pomyślałam, że niezwykłe jest to, jak zdrowi ludzie patrzą na mnie i prawie zawsze myślą, że to przez co przeszłam jest straszne i okrutne, a ja jakoś dziwnie dobrze sobie z tym radzę. Odczuwają przecież coś antagonistycznego do zazdrości. </div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
Z punktu widzenia chorych jednak - jestem osobą, która zachorowała na podobną do nich chorobę, z której pożądanie łatwo się wyleczyłam, co więcej minął prawie rok od leczenia a nie mam jeszcze nawrotu. Chorzy, którzy jeszcze nie wiedzą jak zakończy się ich historia z nowotworem niewątpliwie marzą o tym, by zakończyła się jak moja.</div>
<div style="text-align: left;">
Znam i rozumiem doskonale to uczucie "zazdrości", ponieważ pamiętam sama, gdy czytałam blogi osób "po nowotworach", które opisywały swoje powroty do normalnego życia. Pamiętam, jak bardzo bałam się, że u mnie zakończy się to inaczej i ich historie traktowałam jak utopijne marzenia. Mogłabym wtedy zrobić wszystko, by podzielić ich losy.</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
Mam nadzieję, że to co piszę nie razi nikogo. Wiem, że zawsze jest ktoś kto cierpi bardziej, choruje na coś gorszego, dostaje gorsze leki... I kiedy mam już tę świadomość zastanawiam się, czy mam prawo do tego by kiedykolwiek narzekać na swoją sytuację, a wreszcie - cieszyć się z tego co odzyskałam wiedząc, że są ludzie, którzy być może wiedzą już, że ze swojej choroby nigdy nie wyjdą.</div>
<div style="text-align: left;">
Chyba najlepiej na to spojrzeć ze swojej własnej perspektywy. Moja choroba była moim wielkim cierpieniem, a mój powrót do zdrowia jest moim własnym, największym jaki jestem w stanie odczuwać - szczęściem.<br />
<br />
Chorym wysyłam tyle ciepła ile to wirtualnie możliwe i całym sercem ich wspieram - wszystkim bez wyjątku życzę tego, co udało się osiągnąć mnie. </div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
***</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
Wracając do długofalowych skutków chemioterapii i chorób nowotworowych - zaczęłam zastanawiać się jak jest ze stresem.</div>
<div style="text-align: left;">
Skutki głębokiego stresu mogą podobno ujawniać się z bardzo długim opóźnieniem.</div>
<div style="text-align: left;">
Mam wrażenie, że to dzieje się u mnie.</div>
<div style="text-align: left;">
Podczas całej choroby nie korzystałam z żadnych usług psychologów, nic szczególnego mi się nie działo, starałam sobie radzić z psychiką na własną rękę i wydaje mi się, że bardzo dobrze mi to wychodziło.</div>
<div style="text-align: left;">
Kilka razy byłam u Pani psycholog po leczeniu, która nie widziała większego sensu moich wizyt - na pewno nie związanych z chorobą;) ale pamiętam, jak porównała poziom stresu podczas walki ze śmiertelną chorobą do stresu związanego z kataklizmami/wojnami itd. Dość poważna sprawa.</div>
<div style="text-align: left;">
Wiem, że wiele osób popada w depresję po lub w trakcie leczenia, albo doczepia się do nich nerwica.</div>
<div style="text-align: left;">
Zmierzam do tego, że ostatnio odczuwam lekko niepokojące obiawy, niesamowicie obniżające moją jakość życia. Kołatanie serca, drętwienie lewej ręki, zawroty głowy, ściśnięte gardło, drżenie rąk i nieuzasadnione zdenerwowanie.</div>
<div style="text-align: left;">
Nie mam pojęcia co z tym zrobić. Udać się do kardiologa/psychologa/psychiatry czy nałykać witaminek i porządnie wyspać? </div>
<div style="text-align: left;">
Moje życie od kiedy zakończyłam leczenie to nieustanna presja związana z majowymi egzaminami, nauka, nauka, liczenie punktów i porównywanie z progami uczelni, nauka, nauka, i tak w kółko. Faktycznie, jest to średnio relaksujące.</div>
<div style="text-align: left;">
W każdym razie, jeśli ktoś po przejściach onkologicznych lub w trakcie ma doświadczenie w tym temacie - proszę o kontakt:) Nie chcę żeby się to pogłębiło a w maju mój mózg musi być stu procentach efektywny, żeby nie zmarnować mojej 10-miesięcznej ciężkiej pracy!</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
***</div>
<div style="text-align: left;">
Badanie PET mam 16 kwietnia. </div>
<div style="text-align: left;">
RRRRRRRRAAA, no jasne, że się boję! Muszę załatwić sobie kogoś do otwarcia kopery, bo przysięgam, że tym razem sama już nie dam rady! Im bliżej PETa tym więcej niepokojących objawów i "schiz" - to badanie to jedyna forma dająca mi gwarancję, że jestem zdrowa lub nie.</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
Na pytanie czego obawiam się bardziej - wyniku matury czy PETa - opowiedz jest oczywista;)<br />
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;">
<img src="http://31.media.tumblr.com/tumblr_lq6hnqgGkj1r1uog4o1_500.jpg" height="284" width="320" /><br />
<br /></div>
<div style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;">
<br /></div>
<div style="margin-left: 1em; margin-right: 1em; text-align: left;">
PS. Zachęcam do lektury mojego artykułu, który został opublikowany przez portal takdlazdrowia.pl: <a href="http://www.takdlazdrowia.pl/profilaktyka-raka" target="_blank">http://www.takdlazdrowia.pl/profilaktyka-raka </a></div>
<br />
<div style="text-align: left;">
</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
bilithttp://www.blogger.com/profile/09504482084523840316noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-710517566490141954.post-8272399606929744522014-03-10T21:53:00.000+01:002014-03-11T00:22:32.046+01:00ShiningPrzeżyłam dzisiaj kolejne olśnienie.<br />
MÓJ BOŻE JAKIE ŻYCIE JEST PIĘKNE.<br />
Jak dawno tego nie czułam! A tu wystarczyło by zaświeciło Słońce, by móc spacerować bez płaszcza i by świeży powiew wiosennego wiatru rozwiał mi grzywkę.<br />
MÓJ BOŻE JAK JA STRASZNIE TĘSKNIŁAM ZA UCZUCIEM ROZWIEWANYCH PRZEZ WIATR WŁOSÓW.<br />
Tak! Mam wreszcie grzywkę i to sięgającą prawie do oka *taniec szczęścia*<br />
Wiosno, przyszłaś w samą porę, rozwiałaś wszelkie moje wątpliwości!<br />
Naprawdę, po raz pierwszy od nie-pamiętam-kiedy czuję się znów sama przed sobą ładna. Tzn. czuję znowu komfort będąc w takim ciele w jakim jestem.<br />
Poza tym, że mój brzuch ma się coraz lepiej, kolosalne postępy też zauważyłam w mojej psychice.<br />
A strach przed nawrotem objawia się czasem jedynie jako echo nieustannie oddalającego się źrodła.<br />
Już nie dostaję zawału przy każdym wyczuwalnym najmniejszym węźle chłonnym, czy bólu stawów, czy swędzeniu skóry. (Swoją drogą, o co chodzi z meteopatią po leczeniu chemioterapią? Czy każdy to ma? Potwornie irytujące!). A moja morfologia po raz pierwszy od leczenia wróciła do soczystych, zdrowotnych wartości! (Stąd też pewnie moje samopoczucie).<br />
Poza tym, dokładnie 27 lutego świętowałam moje pierwsze Cancerversary, gdyż wtedy minął dokładnie ROK od kiedy dowiedziałam się, że jestem w całkowitej remisji! ROK ROK ROOOOK! Uff! Proszę trzymać kciuki za kolejne 90!<br />
A badanie PET mam ustalone jakoś na połowę kwietnia, bo dopiero wtedy wraca mój lekarz z urlopu. Oczywiście strach jest, a przed otwarciem "koperty" pewnie serce wypadnie mi nosem, ale jest o tyle lepiej, że nie odczuwam potrzeby poruszania gór, by badanie przesunąć na wcześniejszy termin. Im większy odstęp od kolejnej kolosalnej dawki promieniowania, tym lepiej!<br />
<br />
Zostały mi już tylko 2 miesiące do matury, ostatnie dwa miesiące, które muszę spędzić na tym, żeby zrobić wszystko by spełnić swoje marzenie. Wyciskam z siebie ile się da, nigdy w życiu tyle się nie uczyłam. Nigdy nie miałam tak wielkiej motywacji, ja po prostu czuję, że nie mogę odpuścić. Strasznie dziwne to i niewytłumaczalne. Wiem jednak, po raz pierwszy w życiu, że idę tą drogą, którą powinnam. Medycyno, I'm comingggggg<br />
<br />
Włosowy update!<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-AG33kKJCRm4/Ux4kh_tpUZI/AAAAAAAAAm4/tfvPSXcZakw/s1600/IMG_20140222_033201.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-AG33kKJCRm4/Ux4kh_tpUZI/AAAAAAAAAm4/tfvPSXcZakw/s1600/IMG_20140222_033201.jpg" height="300" width="400" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-SjWF8TMpZkg/Ux4lkMqb77I/AAAAAAAAAnE/CSGvVgt5PgE/s1600/PicsArt_1394484574317.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-SjWF8TMpZkg/Ux4lkMqb77I/AAAAAAAAAnE/CSGvVgt5PgE/s1600/PicsArt_1394484574317.jpg" height="378" width="400" /></a></div>
<br />
Jeszcze raz, Wiosno, w samą porę, nareszcie do mnie dotarło: normalność istnieje. Jest inna, ale istnieje. I tak - można do niej wrócić!bilithttp://www.blogger.com/profile/09504482084523840316noreply@blogger.com16tag:blogger.com,1999:blog-710517566490141954.post-43656654465270011152014-02-16T00:45:00.001+01:002014-02-16T00:46:26.881+01:00***<div style="text-align: center;">
How do you pick up the threads of an old life?</div>
<div style="text-align: center;">
How do you go on, when in your heart you begin to understand...</div>
<div style="text-align: center;">
There is no going back?</div>
<div style="text-align: center;">
There are some things that time cannot mend.</div>
<div style="text-align: center;">
Some hurts that go too deep that have taken hold.</div>
bilithttp://www.blogger.com/profile/09504482084523840316noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-710517566490141954.post-38642966138743483402014-02-13T12:18:00.004+01:002015-10-18T23:24:15.108+02:00Side effectsNajwyraźniej cytostatyki podziałały prawie równie skutecznie na wszystkie moje narządy, co na chłoniaka.<br />
Cóż, najwyższy czas przestać ignorować dolegliwości i zacząć chodzić do specjalistów... Dzisiejsza wizyta u gastrologa okazała się bardziej potrzebna, niż mi się zdawało.<br />
Dowiedziałam się bowiem, że już do końca życia będę miała wrażliwy układ pokarmowy i nigdy nie będę mogła sobie pozwolić na taką nieodpowiedzialność w diecie jak kiedyś. A przy mojej miłości do ciężkostrawnego jedzenia, alkoholu i słodyczy fakt ten wydaje się dość przykry.<br />
Ach, gdzie podziało się moje nastoletnie zdrowie... Wygląda na to, że przepadło razem z ostatnim wlewem chemii.<br />
Kolejny w planie jest kardiolog!<br />
Czy to nie miało być tak, że kończę leczenie i impreeeeezuję, robię wszystko na co mam ochotę i korzystam w pełni z życia, nie licząc się z konsekwencjami?!<br />
Po raz kolejny rozczarowanie i refleksja, iż pełnia życia musi się ujawniać w inny, nieco głębszy sposób.<br />
Świadomość swojego ciała. Umiejętne nieszkodliwe czerpanie przyjemności. Odpowiedzialność za siebie. Chyba tak.<br />
Gdy na dzisiejszej wizycie u lekarza zareagowałam jękiem niezadowolenia na wieść o koniecznej lekkostrawnej diecie, usłyszałam:<br />
"Ale dostałaś przecież drugie życie".<br />
Taaak, to prawda, dlatego zamierzam o nie dbać i stosować się do zaleceń, tadadam! Zamierzam w końcu podbić świat, a do tego potrzebne mi conajmniej 90 lat życia w dobrej formie!<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
* * *<br />
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
</div>
Przypomniałam sobie ostatnio 8-letniego chłopczyka z odziału hemtologii, który był leczony od 2giego roku życia, więcej czasu spędził w szpitalach, niż w domu, a przez niezliczone wkłuwanie igieł i bolesne badania któregoś dnia.... przestał mówić. Pamiętam, że ostatni raz gdy go widziałam, leżał płasko któryś tydzień z rzędu, gdyż w wyniku przyjmowania ogromnych dawek sterydów dostał osteoporozy i jeden kręg kręgosłupa uległ uszkodzeniu. Leżał, milczący, ledwie poruszający się, od czasu do czasu obejrzał bajkę na laptopie, świdrował swoimi przepełnionymi cierpieniem oczami to co go otaczało, by nie skomentować tego ani jednym słowem. Poczucie niesprawiedliwości i cierpienie doszły do takiego poziomu, że zamknął się w sobie.<br />
Kolejnym przykładem jest dziecko, które chorowało na białaczkę od 1szego roku życia, które także dom widziało jedynie okazjonalnie, który nie miał nawet szansy na to, by prawidłowo się rozwijać, bo przez ponad 2 lata raczony był nieustannie wysokodawkową chemioterapią. Jego twarz nie wyglądała na twarz 3latka, bił z niej smutek i zmęczenie. Walczył z chorobą praktycznie całe swoje życie i gdy wszystko wydawało się być na dobrej drodze, gdy na horyzoncie pojawiła się perspektywa normalnego, dziecięcego życia - choroba wróciła i zmarł.<br />
Takich przykładów mogę podać, niestety, jeszcze z dziesięć.<br />
Właśnie w przypadkach dzieci, które są istotami zupełnie bezbronnymi i nie mają szansy wyciągnąć ze złego żadnych wniosków, takie bezsensowne cierpienie najbardziej dotyka.<br />
Wałkowanie tego, zgłębianie, wczuwanie, angażowanie emocjonalne i rozstrząsanie jest równie pozbawione sensu. Świat jest pełen bólu i przerażająco czarnych stron, ale trzeba uświadomić sobie, że każdy idzie własną drogą, każdy ma swój los i nie wolno przesadnie się angażować w inne życia. To zbyt ciężkie. A my jesteśmy wobec tego zbyt bezsilni.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
* * *</div>
<div style="text-align: left;">
W tamtym roku(jak to?! to przecież było wczoraj!!!) napisałam, że moją walentyką zostaje persektywa nowego życia, ha! a teraz będzie nią właśnie to życie!</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
No to zaczynam łykanie proszeczków jak przystało na prawdziwą emerytkę, a drineczki z palemką muszą czekać do wakacji.</div>
bilithttp://www.blogger.com/profile/09504482084523840316noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-710517566490141954.post-12762915028723105322014-01-29T20:09:00.003+01:002014-01-29T20:15:46.277+01:00OthersPomiędzy tym, jak widzę świat dzisiaj a tym, jakim wydawał mi się półtora roku temu jest ogroooomna przepaść.<br />
A to jak postrzegam świat diametralnie różni się od postrzegania świata otaczających mnie statystycznych ludzi.<br />
Ten fakt, frustruje mnie czasem tak silnie, że naprawdę mam ochotę zamknąć się w sobie na dziesięć spustów i już nigdy nie wychodzić.<br />
<br />
Prowizoryczna otoczka służąca do raczej prowizorycznych kontaktów z ludźmi + ja. A tym 'ja' zazwyczaj się nie dzielę, bo jak już kiedyś wspomniałam, spotkać się mogę jedynie ze zmieszaniem, ignorancją, degustacją, czy zwyczajnym brakiem zrozumienia.<br />
<br />
Przykładowo: kto rzeczywiście zrozumie sens i prawdziwą wagę moich słów, kiedy powiem, że uwielbiam wszystkie negatywne absorbujące emocje, bo fakt, że mogę się na nich skupić jest niezawodnym wyznacznikiem tego, że naprawdę one mnie dotyczą!<br />
Nie wiem, czy wyraziłam się jasno;p<br />
To inny przykład: nikt nie podzieli mojej szczerej, rozsadzającej mnie radości, gdy powiem, że tak się cieszę, że moje włosy są dziś okropne, że każdy stoi w zupełnie inną stronę i wyglądam strasznie - w końcu mogę je głaskać i przeczesywać palcami i czuć, że naprawdę są!<br />
Nikt nie będzie tarzał się ze śmiechu jak zażartuję, że kiedyś nie depilowałam nóg przez 8 miesięcy pod rząd(z wiadomych powodów:D)<br />
<br />
I to naprawdę tak frustrująca i dołująca myśl, że nie mam z kim się podzielić tym wszystkim do czego co jakiś czas dochodzę, owijam się w swoją otoczkę normalności co sprawia, że czasem czuję się tak cholernie... kurczę... chyba nieszczęśliwa? Że nie mogę w stu procentach być sobą i cieszyć się tym co dostałam z powrotem, bo nikt nie zrozumie. A radość jest tak bardzo bardziej wdzięczna, gdy się ją z kimś dzieli.<br />
I stąd moja niewiara w ludzi. I już szczerze mówiąc mam ich czasem wszystkich dość (są pewne wyjątki niewątpliwie;) ). Ostatnio przeczytałam bloga dziewczyny chorującej na chłoniaka ziarniczego, nie mogłam wprost uwierzyć, że ludzie, zwykli, anonimowi, randomowi ludzie pomogli jej uzbierać pieniądze na leczenie. Nie mogło mi się to zmieścić w głowie: "czyli istnieją ludzie, którzy są w stanie bezinteresownie pomóc?". To napełniło mnie niewymowną nadzieją! SĄ! NAPRAWDĘ SĄ!<br />
Więc albo na ogół trafiam w złe miejsce o złym czasie, albo nie staram się/nie potrafię tego w ludziach zauważyć. Lub nie dałam nikomu szansy na to. Skreślałam po drobnym błędzie, jak tylko coś nie wpisywało się w moje oczekiwanie względem nich. Może być i tak.<br />
Trudne to, naprawdę. Mam taką ochotę oderwać się, pobyć kilka miesięcy na jakiejś innej planecie, przemyśleć to wszystko i dopiero spokojnie tutaj wrócić, jak będę gotowa. Może powinnam była tak zrobić zamiast od razu po chorobie rzucać się w wir pracy maturalnej(wtedy wydawało mi się to idealnym rozwiązaniem - zająć czymś umysł). Teraz czuję, że potrzebuję odpoczynku. Po maju, wyjeżdzam w tropiki, popijając drinki z palemką, mocząc stopy w oceanie czytając książki nauczę się myśleć o niczym. Ta umiejętność przyda się bardzo na kolejne lata życia;)<br />
<br />
Wracając do tematu dziewczyny, o której wcześniej wspomniałam - Marzeny. Nadal trwa owa zbiórka pieniądzy na jej leczenie (którego bógwiedlaczego nie może ufundować NFZ), więc, proszę, zajrzyjcie na jej blog, w którym są wszystkie szczegóły akcji(którego swoją drogą pisze genialnie) i przyłóżcie parę groszy do jej zdrówka!<br />
<div style="text-align: center;">
<div style="text-align: left;">
(<a href="http://www.marzenaerm.blogspot.com/">www.marzenaerm.blogspot.com</a>)</div>
</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
A i polecam również głosowanie na bloga, którego założyła Ola Popowczak w konkursie na bloga roku! Szczegóły powinny pojawinny pojawić się na blogu(<a href="http://www.aleksandra-popowczak.blogspot.com/">www.aleksandra-popowczak.blogspot.com</a>) </div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
(Ja z udziału zrezygnowałam prawie od razu, gdyż nie chciało mi się bawić w jakieś promocje, czy inne bajery, a konkurowanie z innymi blogami o tej samej tematyce wcale mnie nie zajmuje.)</div>
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
Co jeszcze... </div>
<div style="text-align: left;">
Wszystkim zdrowym zdrowia,</div>
<div style="text-align: left;">
Wszystkim chorym też zdrowia!</div>
<div style="text-align: left;">
Przyjemnie jest móc, jak to ja robię, porozwodzić się wreszcie nad tym jak "nieprzyjemnie jest być zdrowym" i ile trudności czeka na zdrowego człowieka. łeee.</div>
<div style="text-align: left;">
Haha, oczywiście żartuję, trudno jest, przyznaję, ale zawsze radość codziennie rano, że wstaję i czuję mój ukochany różowy dywan pod stopami wszystko skutecznie rekompensuje;)</div>
bilithttp://www.blogger.com/profile/09504482084523840316noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-710517566490141954.post-6447054365093036462014-01-13T14:59:00.004+01:002014-01-13T15:06:16.836+01:00Cancer memoriesTak sobie dzisiaj myślałam.<br />
Choroba tak bardzo odziera z człowieczeństwa. Szczególnie nowotwór. Zależność od innych - każdy chory wie, jak podłym uczuciem jest, gdy nie jest się w stanie wykonać codziennych, fizjologicznych czynności. Jest się słabym, ludzie patrzą z litością, ze współczuciem. Słabość drugiego człowieka onieśmiela i odrzuca. Odraża? Traci się całą atrakcyjność fizyczną i nie ma się głowy, by nadrobić ją tą mentalną. Jest się uwięzionym we własnym ciele, bez możliwości realizacji swoich marzeń, spełniania pragnień. Nie ma się wpływu na to co stanie się z ciałem kolejnego dnia, pozostaje jedynie wielka nadzieja, że może "jutrzejsze wyniki badań" okażą się dobre. Brak życia w społeczeństwie, brak perspektyw, brak pewności.<br />
Strach. Ściskający gardło strach przed śmiercią "Jeśli mam umrzeć, to nie w takim stanie, nie łysa, leżąca w szpitalu, nie tak...".<br />
I ta samotność! Wobec bólu, którego nikt za ciebie nie zniesie.<br />
Minuty ciągnące się godzinami, godziny tygodniami, tygodnie miesiącami, czekanie na poprawę.<br />
Uczucie, gdy nie poznaje się swojego odbicia w lustrze, które jest tak bardzo zmienione przez chorobę.<br />
(Proszę sobie wyobrazić, że do tego wszystkiego dochodzi jeszcze zmaganie się ze służbą zdrowia)<br />
<br />
Można by powiedzieć, że tak poważna choroba, jaką jest nowotwór odziera ze wszystkiego do tego stopnia, że nie pozostaje nic innego, niż położyć się, zamknąć oczy i czekać na werdykt: udało się, czy nie.<br />
A, nieprawda! To jest najgorsze i najłatwiejsze co można zrobić. Czemu niektórzy dostają w prezencie od losu taką chorobę, a niektórzy nie - nie mam pojęcia.<br />
Wiem jednak, że ludzka natura jest zwierzęca, a człowieczeństwo polega właśnie na zmaganiu się z fizjologią i instyntami. Droga przez chorobę do zdrowia z podniesioną głową - to zadanie chorego. Nie chorowanie!<br />
Jest to więc walka nie tylko z samą chorobą i leczeniem, ale też z samym sobą.<br />
Trzeba czasami otrzeć łezkę i zacisnąć zęby, żeby dać radę. Trzeba nieustannie dążyć do normalności, nawet jeśli to trudne.<br />
Gdy wyglądałam okropnie, od razu też się tak czułam, więc robiłam wszystko, by wyglądać lepiej i poprawić swoje samopoczucie. To niezwykle ważne! Było to moją dewizą w okresie choroby i pomogło mi niesamowicie. Rzecz w tym, że nie znoszę słabości i nie mogłam po prostu znieść, że mnie dotyczy. Nie znoszę ludzkich reakcji na słabość i nie chciałam mieć z nią nic wspólnego.<br />
<br />
Natknęłam się ostatnio na różne zdjęcia z czasu choroby. Oto niektóre z nich:<br />
(To, że wstawiam zdjęcia z łysą glacą jest oznaką tego, jaki dystans już do tego mam. Przez cały okres choroby NIKT oprócz najbliższej rodziny nie widział mnie bez włosów. Nigdy nie pokazałam się tak w szpitalu, raz tylko swojemu lekarzowi(RAZ!!!) )<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/--HFqUki-97o/UtPm1ne6v0I/AAAAAAAAAaU/gCO_DEnEpDU/s1600/PicsArt_1389616239539.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="http://2.bp.blogspot.com/--HFqUki-97o/UtPm1ne6v0I/AAAAAAAAAaU/gCO_DEnEpDU/s400/PicsArt_1389616239539.jpg" width="400" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
z peruką i bez - dotarło do mnie, jak beznadziejne jest to, że makijaż i włosy robią 90% roboty(co wykorzystywałam przez prawie rok!)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-n7BPjVCehLs/UtPnFzyjqUI/AAAAAAAAAac/TzrocK7QDA0/s1600/fdgfjdPicsArt_1370633976531.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="http://2.bp.blogspot.com/-n7BPjVCehLs/UtPnFzyjqUI/AAAAAAAAAac/TzrocK7QDA0/s400/fdgfjdPicsArt_1370633976531.jpg" width="400" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
(pierwsze piwko po leczeniu - myślałam, że umrę ze szczęścia - realizacja 8-miesięcznego marzenia)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-FZ3VEOvXxAY/UtPprJEolQI/AAAAAAAAAa0/KmcUz7Mg9pQ/s1600/PicsArt_1389619345320.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="http://2.bp.blogspot.com/-FZ3VEOvXxAY/UtPprJEolQI/AAAAAAAAAa0/KmcUz7Mg9pQ/s400/PicsArt_1389619345320.jpg" width="400" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
Jednego dnia mogłam przebrać się za zdrową osobę, ciesząc się przepustką, dobrymi wynikami i odrastającymi rzęsami i brwiami, a następnego już musiałam leżeć w szpitalu poddając się kolejnemu cyklowi chemii -widać entuzjam</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-CRLkHDar4yk/UtPqONeK1tI/AAAAAAAAAa8/5CMWrY_JvS8/s1600/IMG_20140113_125241.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://1.bp.blogspot.com/-CRLkHDar4yk/UtPqONeK1tI/AAAAAAAAAa8/5CMWrY_JvS8/s320/IMG_20140113_125241.jpg" width="240" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-2C47HfdJGOg/UtPqk0b6wwI/AAAAAAAAAbE/ktczTW6WD4s/s1600/IMG_20140113_124713.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="http://2.bp.blogspot.com/-2C47HfdJGOg/UtPqk0b6wwI/AAAAAAAAAbE/ktczTW6WD4s/s320/IMG_20140113_124713.jpg" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-VzABudeWRZE/UtPqqa3YiYI/AAAAAAAAAbM/BZcGsu9OHW0/s1600/IMG_20140113_125454.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://4.bp.blogspot.com/-VzABudeWRZE/UtPqqa3YiYI/AAAAAAAAAbM/BZcGsu9OHW0/s320/IMG_20140113_125454.jpg" width="294" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
Z serii - "siedzę w domu więc pobawię się w metamorfozy". Coś musiałam robić przez ten rok:p</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-czOdyT27F0A/UtPrSIoVoPI/AAAAAAAAAbU/LrAdEBY2ybo/s1600/IMG_20140113_124512.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="300" src="http://1.bp.blogspot.com/-czOdyT27F0A/UtPrSIoVoPI/AAAAAAAAAbU/LrAdEBY2ybo/s400/IMG_20140113_124512.jpg" width="400" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
Tak wyglądał mój standardowy dzień w okresie choroby. Miałam okropne problemy z odpornością po swojej chemii, więc nie było mowy o wyjściu z domu lub spotkaniu się z kimkolwiek.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-aCk_LK7F9nk/UtPr0yK_hII/AAAAAAAAAbc/o6iZLnqPG_I/s1600/IMG_20140113_124252.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="http://3.bp.blogspot.com/-aCk_LK7F9nk/UtPr0yK_hII/AAAAAAAAAbc/o6iZLnqPG_I/s320/IMG_20140113_124252.jpg" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-aDvypQnMKkQ/UtPsxF4LewI/AAAAAAAAAbs/C-JzCFzgNaQ/s1600/IMG_20140113_023821.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://2.bp.blogspot.com/-aDvypQnMKkQ/UtPsxF4LewI/AAAAAAAAAbs/C-JzCFzgNaQ/s320/IMG_20140113_023821.jpg" width="240" /></a></div>
<div style="text-align: center;">
Przetaczankaaa. Apeluję do oddawania krwi! Osobiście skorzystałam z czyichś płytek i erytrocytów n - razy.(ojj,naprawdę hemoglobina poniżej 7tys. to już średnio przyjemna sprawa)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-GRtIUcytxoQ/UtPty6XySlI/AAAAAAAAAcA/ZYga7opIb3o/s1600/IMG_20130508_085448.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="300" src="http://3.bp.blogspot.com/-GRtIUcytxoQ/UtPty6XySlI/AAAAAAAAAcA/ZYga7opIb3o/s400/IMG_20130508_085448.jpg" width="400" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
AAAA. Wstrząsająco łysa-ja. tamdaaamdaramm</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-8jt4GZQPJvw/UtPuJV4Z97I/AAAAAAAAAcI/q1M5uPH1DN8/s1600/IMG_20140113_010902.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="http://2.bp.blogspot.com/-8jt4GZQPJvw/UtPuJV4Z97I/AAAAAAAAAcI/q1M5uPH1DN8/s400/IMG_20140113_010902.jpg" width="353" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
Moja ukochana czapa, dzięki której czułam się względnie dobrze nawet w ekstremalnie krótkich - woooolno-odrastających włosach</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
A oto, jak wyglądam dziś. Widać upływ czasu na mojej głowie. I szaleństwo.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/--Jqyl3MDCRc/UtPvqqNCm5I/AAAAAAAAAcc/F7uQO2pmSas/s1600/IMG_20140113_025210.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="300" src="http://2.bp.blogspot.com/--Jqyl3MDCRc/UtPvqqNCm5I/AAAAAAAAAcc/F7uQO2pmSas/s400/IMG_20140113_025210.jpg" width="400" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Idę po skierowanie na PET w ostatnim dniu lutego. Podobno ma nie być mojego lekarza przez prawie 3 miesiące i już czuję ten dziwny dyskomfort... </div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
A i - wszyscy powtarzają mi, żebym zgłosiła swój blog do konkursu "blog roku" - nie mam w nim szans, ale chciałabym, żeby ludzie czytali co piszę - może coś to w czyjeś życie wniesie:) więc chyba to zrobię, wtedy liczę na głosy!:)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
A i chciałabym zrobić coś w kierunku propagowania i dążenia do normalności chorych na nowotwory młodych ludzi, mam pewien pomysł, ale to kiedy indziej.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
BYEEE</div>
<br />bilithttp://www.blogger.com/profile/09504482084523840316noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-710517566490141954.post-51649811596532021052014-01-07T22:47:00.000+01:002014-01-07T22:48:49.889+01:00New year, new year, neeeeeeew yeeeeeeeeeeeeeeeeaaaaaaaaaarJako, że nadszedł całkiem Nowy Rok, staram się otworzyć całkiem Nową Książkę.<br />
Chciałam napisać, że otwieram nowy rozdział, ale to zdecydowanie za mało, potrzebuję czegoś bardziej odrębnego, niż tylko rozdział. Naprawdę potrzebuję drastycznego końca całej tej "chorej" historii.<br />
A jednak się nie da, jednak ta historia jest już częścią mnie, w pewnien sposób trwa nadal, a Nowy Rok wcale nic nie zmienia.<br />
<br />
Nie czuję upływu czasu prawie w ogóle. Czas chyba nie koi w tym wypadku, co dziwne. Upływ czasu od choroby dostrzegam jedynie w tym jak traktują mnie bliscy(oni już zapominają), w tym, że wyrzuciłam stare maseczki jednorazowe, które nosiłam, gdy nie miałam odporności, lub znalazłam jakieś przeterminowane leki, które brałam przy sterydach(oczom nie wierzyłam, że minął termin ważności! "przecież brałam je......... no tak - rok temu") a także w tym, że za parę dni skończę 19 lat, a przecież ciągle czekam na 18stkę. Więc z jednej strony czas stanął w miejscu, a z drugiej zestarzałam się o dobre kilka lat.<br />
Szczerze mówiąc, mam tego po prostu dość. Nieustanna myśl przyćmiewająca codzienność, relacje, myślenie - 'TO". Czy będę musiała się tak męczyć z tym ciężarem do końca życia? Męczę się patrząc na ignorancję ludzi.<br />
I nie podoba mi się to uczucie odrębności i inności. Chcę wrócić do bycia sobą sprzed choroby.<br />
Narzuciła mi się taka metafora, gdy na mojej choince w te święta zepsuły się lampki. Był już chyba styczeń, ale mimo to znalazłam w jakimś niszowym sklepie nowe i naprawdę się namęczyłam, żeby je założyć. Przy każdym, nawet najdelikatniejszym dotknięciu choinki spadała fala igieł. Próbowałam robić to jak najdelikatniej, lecz wciąż igły spadały i spadały, a gdy skończyłam, pod choinką leżał pokaźnej grubości zielony dywanik. Zapaliłam lampki i posprzątałam igły i choinka znów wyglądała jak nowa. Wystarczyło jednak jej dotknąć, by igły znów bezlitośnie spadły pozostawiając nagą kolejną gałąź.<br />
Nie mogłam się oprzeć wewnętrznemu stwierdzeniu: Zupełnie jak ja.<br />
<br />
A jeśli chodzi o tegoroczne święta, to jednak było dla mnie w nich coś smutnego. Może właśnie ta świadomość, że czuję, że różnią się od tych jeszcze zanim zachorowałam.<br />
<br />
Tęsknię za tym bezpieczeństwem i beztroską, które dla mnie były zarazem dzieciństwem. Świat naprawdę jest niezrozumiały, a życie okrutne. Nie chcę pogrążyć się w jakimś nierealnym ubolewaniu nad tym co minęło.<br />
W moich rękach to, by sprawić, że powiem "Teraz jest inaczej, niż kiedyś, ale lepiej." Muszę koniecznie wyciągnąć z tej choroby coś pozytywnego, żeby znów uwierzyć w cud życia. A Ty Nowy Roku mi w tym pomożesz!<br />
<br />
No, to pracuję nad tym dalej. Jeśli chodzi o akualności - matura, matura, matura i ciężka pracana wyniki godne studiów medycznych. I rosnące włosy, które kręcą się zupełnie bardziej, niż jak tego się spodziewałam - myślałam, że jak krótkie włosy robią się długie to zaczynają się 'kłaść' a moje po prostu robią na mojej głowie coraz większą KULĘ. Której w nic innego nie da się ułożyć! Rośnijjjjjjjjjcccccccccieeeeeeeeee, rośnijcieee<br />
Muszę też zapisać się do swojego lekarza i ustalić, kiedy kolejny PET - podobno koniec lutego, zobaczymy.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
Happy New Year ;)</div>
bilithttp://www.blogger.com/profile/09504482084523840316noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-710517566490141954.post-74144660768826519042013-12-09T21:13:00.001+01:002013-12-09T21:20:44.353+01:00Finally, quite stableNIE BĘDZIE ANI CHEMIOTERAPII ANI RADIOTERAPII!!!!!!!!<br />
<div>
Jaka ulga, jaki wspaniały, głęboki spokój.</div>
<div>
Już naprawdę przez chwilę myślałam, że nie uda mi się tego uniknąć i skazana jestem na to wszystko po raz drugi.</div>
<div>
Na szczęście w pewnym stopniu wymusiłam na swoim lekarzu konsultację z innym ośrodkiem - naprawdę trzeba mu przyznać, że poruszył w tym celu niebo i ziemię. Ostatecznie udałam się na konsultację z lekarką, z którą konsultował się Profesor, z którym konsultował się mój lekarz. </div>
<div>
Po błądzeniu w labiryntach tego wielkiego ośrodka znalazłam gabinet, w którym przebywała owa Pani Doktor - na szybko dowiedziałam się, że "będzie mnie dziś naświetlać, proszę poczekać, poproszę jeszcze kartę informacyjną po ostatniej chemioterapii".</div>
<div>
Dałam, doktor zniknęła za drzwiami a ja z sercem pełnym grozy usiadłam i czekałam, tak jak mi kazano.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Po niecałej godzinie Doktor wróciła, zaprosiła mnie do swojego gabinetu i rozpoczęła ponad półgodzinny wykład, za który jestem jej naprawdę, niezmiernie wdzięczna. Rozwiała wszystkie moje wątpliwości, czego nikt od bardzo dawna nie zrobił.</div>
<div>
Podsumowując:</div>
<div>
<ul>
<li>Jest za późno, żeby podawać jakiekolwiek uzupełniające leczenie. </li>
<li>Pomysł radioterapii narodził się, ponieważ w leczeniu pacjentów dorosłych jest ona stosowana prawie zawsze, w odpowiednim momencie ocenia się zaawansowanie choroby i wtedy pacjenta kwalifikuje się do naświetlań.</li>
<li>Radioterapię w moim przypadku należy zostawić na późniejsze ewentualne leczenie. (którego przecież nie będzie :D )</li>
<li>Protokół, którym byłam leczona zupełnie się różni od protokołów niepediatrycznych, stąd ten konflikt i zamieszanie.</li>
<li>Ostatnie badanie PET wyszło bardzo dobrze, trzeba tylko kontrolować tę szaleńczą grasicę, ale biorąc pod uwagę mój wiek - nie powinno być to nic niepokojącego.</li>
</ul>
</div>
<div>
Usłyszałam jeszcze to, na co tak długo czekałam: "Jest Pani zdrowa, proszę żyć i korzystać ze wszystkiego, najpewniej tak już zostanie!"</div>
<div>
Gdzieś tracę wiarę w ludzi i lekarzy, a gdzieś tę wiarę odzyskuję. Tym razem, zdecydowanie, odzyskałam. Jak cudownie, że istnieją tacy specjaliści - poświęcajcy czas, uwagę i swoją wiedzę.<br />
<br />
Więc... żyję sobie dalej i czekam na kolejnego PETa. Swoją drogą, spotkałam się z dwoma różnymi zdaniami na jego temat - p.dr, z którą rozmawiałam twierdzi, że to okrutnie szkodliwe i lepiej zrobić zamiast PET zwykłą tomografię, natomiast mój lekarz twierdzi, że przez pierwszy rok, szczególnie w mojej sytuacji trzeba być bardzo uważnym i robić co 3 miesiące PET, bo jak już pisałam tomografia ocenia tylko ewentualne "zwiększenia masy" a nie aktywność komórek.<br />
Może jednak zaufam już swojemu lekarzowi.<br />
<br />
I czekam na święta! Zeszłoroczne były smutne. Pamiętam jak otworzyłam oczy w wigilię w szpitalnym łóżku i zobaczyłam nad sobą twarz mojej prowadzące - trzymała w ręku wypis, bo akurat wskoczyła mi morfologia po chemii. Już o 8smej wracałam do domu, gdzie mogłam spędzić ten dzień. Czaszkę rozsadzał mi okrutny ból towarzyszący odstawianiu sterydów i cały wieczór spędziłam w pozycji leżącej, jak prawidzie chory człowiek. Przykro było patrzeć na zatroskane miny najbliższych, którzy byli równie zdezorientowani co ja. Nie wiedziałam jeszcze, czy wyjdę z tego, czy nie, czekało mnie jeszcze dobrych kilka bloków chemii i miesiące w szpitalu.<br />
Nic dziwnego, że chcę wymazać obraz świąt z tamtego roku, każde kolejne będą lepsze, niż tamte.<br />
<br />
Hahaha, a tak, jak zwykle, dla mojej ulubionej równowagi - dopadł mnie paskudny wirus i leżę już drugi dzień cierpiąc na bóle dosłownie wszystkiego, come on!<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<span style="background-color: white;"><span style="color: #e06666;">Przesyłam zdrowotne ciepełkoooo !</span></span></div>
</div>
bilithttp://www.blogger.com/profile/09504482084523840316noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-710517566490141954.post-75396159542613019002013-12-02T20:40:00.002+01:002013-12-02T20:46:23.755+01:00Good news/Bad newsTak więc byłam u lekarza.<br />
Także:<br />
*głęboki wdech*<br />
Moja interpretacja badania PET była dobra, jestem CAŁKOWICIE ZDROWA, badanie nie wykazało żadnych nieprawidłowych komórek! (Pobudzona grasica ma być podobno rzeczą normalną po chemioterapii) Tak więc: JUHUUUUUUUUUUUUUUUUUU!!!!!!<br />
<br />
Ale, niestety - mój lekarz chyba zwariował! Popatrzył na mój wynik po czym wstał i powiedział, że jest bardzo dobry, ale musi to skonsultować jeszcze z jakimś profesorem. Po naradzie z profesorem na mój temat, trwającej dobre pół godziny, poinformował mnie, że jego zdaniem, potrzebuję jeszcze uzupełniającej chemio- lub radioterapii. Uargumentował to tym, że gdybym leczyła się w szpitalu niepediatrycznym, dostałabym na pewno jeszcze radioterapię na koniec i że nie rozumie czemu nie dostałam jej na pediatrii. Chłoniak pierwotny śródpiersia bowiem jest okrutny pod względem nawrotów, dlatego traktuje się go tak radykalnym leczeniem.<br />
"Chodzi o to, żeby była Pani zdrowa raz na zawsze." - tak powiedział.<br />
Miałaby to być (nie wiem z ilu cykli złożona, z wrażenia nie spytałam!) intensywna chemioterapia , bo w kierunku radioterapii, jak stwierdził - wolałby się nie skłaniać a pozostawić ją "na później".<br />
Pan profesor pokserował jakieś moje badania po czym oświadczył mojemu lekarzowi, że będzie naradzał się ze specjalistą od chorób układu krwiotwórczego - szczególnie chłoniaków i jutro zadzwoni do mojego lekarza z radą - co dalej ze mną robić. A ja mam dzwonić do niego, po to, by się tego właśnie dowiedzieć.<br />
<br />
Spytałam: "Ale to nie ma tej trzeciej opcji? Tzn. nie da się tego leczenia jednak uniknąć? Ja naprawdę nie mam na to czasu."<br />
Odpowiedział, że według niego raczej nie.<br />
<br />
Słuchałam uważnie tego co mówił do mnie przez całą wizytę, oświadczyłam, że "Nie podoba mi się to." , wzięłam kartkę z nr telefonu, pożegnałam się i wyszłam. Jestem bardzo ciekawa co jutro zdecydują.<br />
<br />
A czemu jestem tak spokojna?<br />
Czekałam od kiedy opuściłam pediatryczny szpital na PETa i wieść, czy jestem zdrowa, czy nie. To, że wynik jest pozytywny daje mi tyle jakiejś niesamowitej siły i kurczę, chyba wiary. Jestem zdrowa? Jestem! Już ósmy miesiąc mija od zakończenia leczenia, a ja wciąż w remisji! Nie jestem lekarzem, więc na pewno nie będę podważać tego co mówił p.dr.<br />
Ale... czy on przeczytał te moje badania czy nie? Czy zauważył może, że po każdej chemii neutrofle spadały mi do zera a po ostatnich kursach miałam trudności z "odbiciem się" z wynikami? Gdybym dostała teraz przykładowo 2 kursy chemioterapii, mogłyby mi grozić naprawdę poważne powikłania. Mój szpik przecież wciąż nie pracuje dobrze. Ponadto - w jaki niby sposób mam się ustawić na tryb "walka z chorobą", skoro mam świadomość, że jestem zdrowa a niedogodności związane z chemią, ponowna strata włosów, życia towarzyskiego i dobrego samopoczucia łączy się jedynie z "zapobieganiem ewentualnego nawrotu?"<br />
Ledwo, ledwo podniosłam się po tym ośmiomiesięcznym koszmarze. Z wielką trudnością wracam do codzienności i mam przeżyć to wszystko JESZCZE RAZ?<br />
Wychodząc ze szpitala pediatrycznego usłyszałam "jesteś zdrowa, czekają cię tylko kontrole". Czy przypadkiem dedukcja mojego lekarza nie prowadzi do negacji sposobu leczenia dzieci przez pediatrycznych hematologów i dziecięce protokoły? A miały one być rzekomo lepsze i bardziej skuteczne? Nie sądzę, żeby mój protokół zawierał jakieś niekompletne leczenie, wymagające uzupełnianiania. Zresztą chyba widziałam, że te 8 cyklów było skrajnością - mój organizm z trudem przetrzymałby wtedy 9.<br />
Zdecydowałam, zanim jeszcze sobie to uświadomiłam i zanim lekarz skończył mówić - NIE. Nie zgadzam się na leczenie na zapas. To nie jest lek przeciwbólowy, który ewentualnie można wziąć na zapas. Nie, nie, nie! Chyba, że usłyszę solidne, podstawne argumenty, że to naprawdę konieczne, bo w przeciwnym wypadku umrę.<br />
<br />
Gdy wyszłam od niego z gabinetu, zaczęłam krzyczeć, używając do tego średnio bogatego i wytrawnego języka, żeby potem zorientować się, że wszystkiemu przysłuchiwał się owy profesor mający naradzać się w mojej sprawie. Jeśli teraz dostanę tę chemię, to chyba jedynie za karę! Nie jestem pewna, czy nie użyłam paru określeń na temat lekarzy......... :oo<br />
:D<br />
<br />
Jestem spokojna, bo mam plan. Jak oni zdecydują, że to potrzebne, będę konsultować się z innymi specjalistami. Polska jest pełna dobrych hematologów.<br />
Mogę się zgodzić na powtórkę tego koszmaru jedynie w przypadku nawrotu(który tak usilnie prognozuje mój lekarz). Jednak czuję, że to wszystko już za mną i wierzę, że to mnie nie czeka. Marzę o tym.<br />
<br />
Podsumowując, albo mój nowy lekarz jest do bani(ale naprawdę słyszałam o nim same najlepsze opinie, nawet od innych lekarzy!) albo za bardzo trzyma się dewizy, że "lekarz zawsze musi być największym pesymistą". Jestem baaardzo ciekawa, co jutro powiedzą!<br />
<br />
Dziś jestem zdrowa, żyję i czuję się wspaniale. To mi wystarcza.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-ShB0x0fZV3g/Upzh_z_KOnI/AAAAAAAAAYc/Ybqoj6j4DcQ/s1600/IMG_20131202_173759.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="http://1.bp.blogspot.com/-ShB0x0fZV3g/Upzh_z_KOnI/AAAAAAAAAYc/Ybqoj6j4DcQ/s400/IMG_20131202_173759.jpg" width="400" /></a></div>
<br />bilithttp://www.blogger.com/profile/09504482084523840316noreply@blogger.com15tag:blogger.com,1999:blog-710517566490141954.post-45275636648220304232013-11-28T23:13:00.001+01:002013-11-28T23:41:59.410+01:00PET<div>
Poniedziałek 25.11. </div>
<div>
Od godziny 9.30 próbowałam dodzwonić się do mojego lekarza z informacją, że dzwoniłam do placówki, w której wkonują PET i moich wyników jeszcze nie ma(mimo, że lekarz przed badaniem obiecał mi opis gotowy na poniedziałek!) i że trzeba w takim razie przełożyć dzisiejszą wizytę, bo i w jakim celu ma się ona odbyć skoro nie ma jeszcze wyników. Oczywiście jak to w szpitalach - z miernym skutkiem.</div>
<div>
Nie, nie będę narzekać, szpital do którego się przeniosłam jest o nieeeeeeeeeeebo lepiej zorganizowany niż poprzedni!</div>
<div>
Zrezygnowana więc po 2 godzinach copięciominutowego dzwonienia zaczęłam szykować się do szkoły. Zakładałam już buty, kiedy zadzwonił mój telefon: "Pani Kasiu, już mamy opis Pani badania!"</div>
<div>
Szybko zarzuciłam na siebie kurtkę i zamówiłam taksówkę. </div>
<div>
Do szpitala dotarłam w przeciągu 40 minut - czyt. błyskawicznie.</div>
<div>
"Jest 13, może uda mi się jeszcze dać opis lekarzowi jak go złapię, to mi powie parę słów co dalej?" - pomyślałam.</div>
<div>
Dojechałam do szpitala. Zapłaciłam kierowcy i dosłownie wybiegłam z taksówki. Szpital ogromny, a pomimo mojego całkowitego braku orientacji w terenie trafiłam do PET'a bez problemu. Weszłam, wykonałam podpis, odebrałam kopertę i wyszłam.</div>
<div>
Stanęłam przed budynkiem. Ręce, nos, policzki, zamarzały mi, czułam przenikliwy wiatr przeszywający moją kurtkę na wylot. Ściskałam w obydwu rękach kopertę i patrzyłam się na nią. Nie mam pojęcia o czym wtedy myślałam, czy w ogóle o czymś myślałam. Nie mam pojęcia jak długo tak stałam.</div>
<div>
W tej kopercie znajduje się moje życie - zdrowie - jego brak.</div>
<div>
Przeszłam kilka kroków.</div>
<div>
Stanęłam ponownie.</div>
<div>
Uchyliłam kopertę.</div>
<div>
Przeczytałam tylko dwa słowa: <i>"Brak cech...."</i></div>
<div>
Zamknęłam ją z powrotem i przeszłam kolejne kilka kroków. "Dam to lekarzowi i mi powie, czy jest okej, czy nie, jeszcze coś błędnie zinterpretuję, a później okaże się, że wszystko w porządku, no po co mi to."</div>
<div>
Stanęłam znów. Wzięłam głęboki, mroźny wdech.</div>
<div>
Wyjęłam kartkę. Zamknęłam oczy. Serce biło mi jak oszalałe. "RAZ, DWA, TRZY!"</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<i>"Wnioski:</i></div>
<div>
<i>Bez cech choroby rozrostowej o wysokim gromadzeniu FDG. Opisana aktywna metabolicznie zmiana tkankowa w śródpiersiu odpowiada najpewniej pobudzonej grasicy - do obserwacji i kontroli."</i><br />
<br />
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!<br />
Telefon do mamy i bieg w kierunku oddziału hematologicznego "Może jeszcze będzie lekarz!".<br />
TAK TAK TAAAAAAAAAAAAAAK!<br />
<br />
Lekarza ostatecznie nie zastałam już w szpitalu, wizytę mam w ten poniedziałek w celu omówienia badania, ale wydaje mi się, że stwierdzenie "bez cech choroby rozrostowej o wysokim gromadzeniu FDG" jest jednoznaczne! AAA!(tak nawiasem - FDG to radioznacznik, tzn. izotop promieniotwórczy, który gromadzi się tam gdzie jest jakiś dziki metabolizm - czyli szczególnie w komórkach nowotworowych, które dzielą się jak głupie).<br />
Mam nadzieję, że dowiem się, co oznacza pobudzona grasica, i dlaczego taka jest - i usłyszę - "Tak więc Pani Kasiu, jest Pani zdrowa, może Pani sobie iść do domu i świętować, nie będzie radio- i chemioterpii, o której ostatnio wspominałem."<br />
A wspominał! Już nie pisałam tego tutaj, bo to nie było jednoznaczne info i ciągle wierzyłam, że się uda - ale lekarz zdawał się w to wątpić i raczej przekonany był, że skoro ja podczas swojej terapii nie miałam naświetlania, to w ogóle nie mam szans na to, żeby być zdrowa... chociaż w sumie "tak dobrze Pani odpowiedziała na leczenie, zobaczymy!".<br />
I co!<br />
HYYHYHYYY<br />
<br />
Tak sobie myślę - no kurczę, cieszę się jak głupek teraz a okaże się, że ta pobudzona grasica zakwalifikuje mnie do chemioterpii i WTEDY CO. (To właśnie ten moment, kiedy denerwuje mnie fakt, że się na tym nie znam i po raz setny postanawiam sobie, że zostane lekarzem). Ale pierwsza część wniosku raczej stwierdza coś innego, więc.... Mogę się już cieszyć?<br />
Tak właśnie wyglądają "przełomy" w chorobie nowotworowej. Nigdy, cholera, nie wiadomo, czy można się już cieszyć, czy już smucić, czy co.I zawsze na wszystko się czeka. Po prostu to uwielbiam.<br />
<br />
Odezwę się w przyszły poniedziałek po wizycie, jak będę wiedziała co i jak - na razie - 50% radości.<br />
<br />
A. Zrozumiałam tego dnia, jak bardzo bardzo bardzo błędne jest ocenianie ludzi po pozorach.<br />
Hej, przecież nigdy nie wiesz, czy ten ktoś nie jest po chemioterapii i właśnie nie odebrał wyniku PET, co prawdopodobnie było jednym z bardziej stresujących chwil w jego życiu. - przecież kompletnie po nim tego nie widać!<br />
(:<br />
<br />
XOXO</div>
bilithttp://www.blogger.com/profile/09504482084523840316noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-710517566490141954.post-17018286954107587072013-11-06T00:25:00.001+01:002013-11-06T16:28:14.372+01:00365 days Zajrzałam dziś do swojego kalendarza z tamtego roku.<br />
<div>
Jak idealnym zobrazowaniem tego co przeżywałam jest kartka z 1 listopada 2012 roku. W datę tę wpisane jest bowiem: "czytać "Wesele", Ang - 9:00 WOOOLNEEE!" a obok - "Szpital - guz - jutro biopsja".</div>
<div>
<br /></div>
<div>
29 października 2012r.</div>
<div>
Pamiętam, że jak to często mi się zdarzało od kilku miesięcy - miałam okropny problem ze wstaniem rano do szkoły. Pamiętam, że cały dzień w szkole źle się czułam, ale przypisywałam to zwykłemu "przemęczeniu". Po szkole czekały mnie 3-godzinne zajęcia przygotowujące do matury, więc poszłam kupić kawę, wydawała mi się jedynym ratunkiem dla mojego ledwo funkcjonującego, skrajnie wycieńczonego organizmu. Pamiętam, że kupiłam ulubioną Caramel Macchiato i ciastko w Coffee Heaven. Było zimno. Miałam na sobie po raz pierwszy ubraną kurtkę zimową i tak samo po raz pierwszy noszoną torebkę. </div>
<div>
Tego dnia po raz ostatni wypiłam kawę(tak, nie piję kawy do dziś:p) i po raz pierwszy i ostatni miałam ze sobą tę nową czarną torebkę tej zimy.</div>
<div>
Po drugim łyku pysznej, kojąco ciepłej kawy, który zaczerpnęłam na mroźnym dworze, zaczęłam czuć dziwne kłucie w okolicach serca. Pomyslałam, że to niepokojące, że ostatnio zdarza mi się to tak często, ale, że to pewnie zwykłe młodzieżowe kłucie serducha - tę myśl zapiłam kolejnym łykiem kawy. Wcale nie było mi lepiej, mimo, że brałam głębokie wdechy, ale gdy usiadłam na ławce, kłucie to zdawało mi się być ledwie odczuwalnym. Sięgnęłam więc po papierosa. Nie pamiętam już jaki to był. Zapewne Marlboro, tak, to był Marlboro gold.</div>
<div>
Ostatni papieros, jakiego wypaliłam.</div>
<div>
Ręka zamarzała mi podczas palenia, czułam, że coś jest nie tak, przy każdym zaciągnięciu czułam coś dziwnego w płucach. Po kilku buchach zgasiłam go. Palenie nie było wcale przyjemne. Wstałam. Zakłuło mnie w klatce piersiowej 4 razy bardziej, niż wcześniej. Zakręciło mi się w głowie. Wróciłam do szkoły, by usiąść i odpocząć. Było ze mną paru ludzi z klasy, a ja czułam coraz bardziej uciążliwe kłucie. W końcu każdy oddech był okrutnie bolesny. Wstałam więc, by nikt nie widział, że coś się ze mną dzieje, nie mogłam powstrzymać grymasu bólu zstępującego na moją twarz. Udałam się do łazienki, zamknąwszy się w toalecie zaczęłam podnosić do góry ręce, wyginać plecy we wszystkie możliwe strony, nabierałam i wydychałam powietrze - szukałam pozycji, która wreszcie przyniosłaby mi ulgę. Nic nie skutkowało. Oddychając jak najpłycej jak to możliwe, stałam i zbierałam myśli, czułam, że coś jest naprawdę nie tak, samopoczucie trochę takie, jakbym miała zawał. Poczułam, że zdrętwiała mi lewa ręka. Nie miałam siły. Opanowałam jednak umiejętność płytkiego oddychania i tym sposobem byłam w stanie dojść do miejsca, w którym odbywały się moje zajęcia. Napisałam na nich próbną maturę z rozszerzonego wosu duszona przez jedenastocentymetrowego guza w klatce piersiowej.(:D) Męczyłam się jak cholera.</div>
<div>
W końcu nie wytrzymałam, oddałam pracę i wyszłam na pociąg do domu.</div>
<div>
Ostatkami sił wróciłam(co przeżywałam podczas jazdy pociągiem i 10-minutowego spaceru do domu, nie będę już opisywać).Od razu położyłam się do łóżka. Poczułam, że bolą mnie wszystkie kości, że mam dreszcze. Sięgnęłam po termometr(nie wiem, czy dobrze opisuję wydarzenia chronologicznie) i zmierzyłam temperaturę - ok.38 stopni. To postawiło mnie do pionu. Zadzwoniłam do mamy, wszystko jej dokładnie opowiedziałam. Nie miewałam zbyt często gorączki, jedynie jak męczyła mnie jakaś paskudna długa infekcja, a przecież nie miałam objawów infekcji. Czułam się po prostu źle. Mama dosłownie wymusiła na mnie i moim bracie pójście do nocnej przychodni. Że w ogóle taka istniała stosunkowo blisko naszego mieszkania. </div>
<div>
Pamiętam, że wyszliśmy z bratem i w tej samej chwili spadł śnieg. Było niezwykle zimno. I niezwykle pięknie. Chodnik był oblodzony i trzeba było uważnie wybierać miejsca bez "wyślizganego lodu". Doszliśmy do przychodni. Ani jednego pacjenta. Przyjął mnie lekarz. Wysłuchał, osłuchał. Zdziwił się moim walącym jak dzwon sercem. Zrobił EKG. Tętno blisko 200, tachykardia. Coś jest nie tak.<br />
Skierowanie do szpitala."Wypiszę Pani to skierowanie, bo jeśli tego nie zrobię, to na pewno Pani to zignoruje" - powiedział młody lekarz wręczając mi kartkę, którą byç może miała diametralny wpływ na przebieg mojego leczenia - "wczesna diagnoza=większe szanse na wyleczenie - dziękuję". Dostałam środek obniżający tętno, poczekałam, aż zacznie działać i wróciliśmy do domu. Już czułam. Już czułam, że to coś poważnego. To była już godzina bliska 22. Wkrótce przyjechała mama i pojechałyśmy do szpitala.<br />
Obie to czułyśmy. Byłyśmy skupione. Poważne. Mimo, że jeszcze na nic strasznie groźnego nic nie wskazywało - "mogła to być przecież infekcja".<br />
A jednak. Stoczyłyśmy bój z personelem szpitala, który nie chciał nas przyjąć i udało nam się dostać na RTG. Pamiętam radiolog, która wyszła z gabinetu z opisem, miała troskę wypisaną na twarzy. Ona już wiedziała, że to guz.Wręczyła mi opis i spytała "Długo już tak Panią boli w tej klatce piersiowej?".<br />
<br />
Rozmowa z lekarką, skierowanie na przyjęcie na oddział. Powrót do domu. Ok.1:00.Byłam zbyt zmęczona, aby martwić się tym, co się dzieje. Połknęłam ibuprom, żeby móc zasnąc, ułożyłam się na prawym boku, ponieważ leżąc na plecach ledwie mogłam oddychać. Zasnęłam. Kolejny dzień miał być początkiem. Początkiem być może najtrudniejszego okresu w moim życiu, początkiem walki, cierpienia.<br />
Dalej wszystko działo się bardzo szybko, mimo, że leżałam w szpitalu jakieś 2 dni. Pierwszy wenflon, tomografia. Słowa, które wypowiedziała Pani Doktor, gdy otrzymała opis: "Badanie wykazało obecność masy w śródpiersiu. Być może jest to tylko powiększony węzeł, ale trzeba to sprawdzić i pobrać wycinek. Wyślemy Cię na oddział onkologii do innego szpitala".<br />
BUM<br />
Wielki głaz runął na moją głowę. Poczułam falę zimna i gorąca, poczułam podchodzące do gardła serce. Przełknęłam ślinę i jedyną rzecz, jaką byłam w stanie jej odpowiedzieć, było:<br />
"O fuck."<br />
Pamiętam, jak bardzo bałam się tej operacji. Skalpel, narkoza, stół operacyjny - to był od dzieciństwa jeden z największych lęków w moim życiu. Wtedy dotarło do mnie, że ten koszmar jeszcze trochę potrwa. Bałam się o maturę - "Zwalę ją nie chodząc do szkoły". Nawet do głowy mi nie przyszło, że może się okazać, że leczenie mojej choroby może trwać 8 miesięcy i że nie będę mogła jej zdać. Z tego powodu paradoksalnie wylałam pierwsze łzy. A może to był jedynie pretekst? Może już wtedy poczułam pierwszy strach o własne życie?<br />
Gdy trafiłam do szpitala, gdzie mieli przyjąć mnie na oddział onkologii, usiadłam z mamą i bratem na szpitalnej kozetce na oddziale dziennym. Siedzieliśmy w milczeniu i wtedy to powiedziałam: "Jezu. Mam raka." Powiedzenie tego na głos wcale nie sprawiło, że fakt ten stał się dla mnie czymś bardziej realnym. Przeciwnie. Coraz bardziej oddalałam się od rzeczywistości, czułam, że obserwuję swoje losy jako obserwator z boku. Rozmowa z lekarzami, podejrzenie diagnozy o "ziarnicę złośliwą", "leczenie będzie trwało około pół roku", "to jest bardzo dobrze wyleczalny nowotwór", "nowotwór układu chłonnego", "nowotwór", "onkologia", "rak".<br />
Pojęcia dotychczas abstrakcyjne, słyszane gdzieś w telewizji, gdzieś daleko, poza "tym" światem nagle zaczęły dotyczyć mnie. Osobę od zawsze zdrową,nie mającą niczego wspólnego z ludźmi "bardzo poważnie chorymi". "Jestem poważnie chora.", "Mogę umrzeć".<br />
<br />
Dalsze losy na onkologii opisywałam już fragmentami. Powolna asymilacja. Ból. Strata włosów. Leki. Choroba. Słabość. Zależność od innych i od ciała. Cierpienie. Samotność. Cios za ciosem.<br />
<br />
Naprawdę minął rok od tamego momentu? W ogóle tego nie czuję. Mimo, że naprawdę się staram, robię wszystko i naprawdę naprawdę dobrze mi wszystko wychodzi - wciąż w tym tkwię. To ciągle się dzieje. Jak wrócić do stanu, którego już się nie pamięta. Wszystko runęło.<br />
I zrozumiałam. Zrozumiałam to dosłownie parę dni temu. Ja nie mogę "wrócić" do normalności. Dla mnie normalności już nie mam. Mogę jedynie wybudować wszystko, zacząć od nowa na wiele solidniejszych fundamentach, niż poprzednio. Pogodziłam się z tym, że nic nie będzie jak dawniej,bo już nie mam percepcji jak dawniej. A świat jest takim jakim się go odbiera, czyż nie? Mój jest teraz okrutny i kruchy, ale niezwykle, niezwykle cenny. Spełniać marzenia, dążyć do celów, rozwijać się i żyć - to jest to, co jest pisane mi teraz robić.<br />
<br />
Minął najgorszy rok mojego życia. Ale minął. Ruszam dalej z jak zawsze optymistyczną nutą!<br />
Coraz więcej rozumiem, nie ma dnia bym nie analizowała wszystkiego przez co przeszłam, dopiero teraz jakoś klarownie mi się to przedstawia.<br />
(A i może się powatrzam w tym co piszę, ale wylewanie tego pomaga mi to wszystko jakoś ostatecznie usystemtyzować.)<br />
<br />
A 16 listopada mam PETa wreszcie! Od wyniku wieele zależy, ale nie spodziewam się żadnych wyskoków z jego strony;) Wish me luck!<br />
<br />
<br />
<br /></div>
<div>
<br /></div>
bilithttp://www.blogger.com/profile/09504482084523840316noreply@blogger.com8