sobota, 26 stycznia 2013

Zapisane dnia 20.11.2012r.

Chciałabym jeszcze zastanowić się nad tym, dlaczego tak niewiele płaczę. Z jednej strony, jestem chyba jeszcze w szoku, jestem otępiała całą tą sytuacją. Chociaż nie popadłam w marazm... Sama nie wiem, może jednak jestem silna psychicznie? Nie wiem, czy można to tak nazwać, przecież ja nie mam innego wyjścia, niż być silną psychicznie. Co mi to da, że położę się na łóżku i będę patrzeć się w sufit? Nie zmienię tego jak wygląda sytuacja, nie mam na to absolutnego wpływu. Skoro więc już jestem więźniem własnego ciała i siły wyższej,czy losu,czy fatum, czy czegokolwiek innego co sprawiło, że zamiast czerpać z życia wszystko co najlepsze, siedzę zamknięta na oddziale onkologii powoli zapominając, jak właściwie wygląda świat za oknem... muszę odnaleźć się i w takich warunkach, wyboru nie mam...

Zapisane dnia 21.11.2012r.


Szpitalny tryb życia! 


Naprawdę da się przyzwyczaić, a co więcej - polubić niektóre rzeczy!
Nie jest mi tu źle. Skoro już zaakceptowałam to, że jestem chora, zmieniło się moje podejście do pobytu tutaj.
(oczywiście wszystko uzależnione jest od mojego samopoczucia, ale nie będę nadmieniać jaki światopogląd prezentuję cierpiąc na kolosalne problemy gastryczne, można jedynie przypuszczać jak strasznie paraliżujące psychikę są potrzeby fizjologiczne)
Powiem tak: nie zamierzam wyczekiwać z utęsknieniem powrotu do domu. Dom kojarzy mi się z normalnością, a zatem chęć powrotu wiąże się dla mnie ze świadomością, że nastąpiła znaczna remisja mojego nowotworu. Nie potrafiłabym cieszyć się tymi wszystkimi szczegółami życia codziennego, za którymi tak bardzo tęsknię, gdybym wiedziała, że wciąż jestem w tym samym punkcie choroby i że dużo jeszcze przede mną. Pierdoliłabym takie święta zasiane niepewnością, czy to aby nie moje ostatnie. Wyobrażam sobie więc jedynie powrót do domu, po tomografii, która wykaże, że guz zmniejszył się o jakieś 35% i obniżył się poziom enzymu ldh. Będę wiedziała, że zdrowieję, że mogę cieszyć się tym, co się będzie na bieżąco działo i brać czynny udział w życiu, myśląc perspektywicznie! Wiedząc, że następnym razem pójdę do szpitala na dużo krótszy okres, niż ten pierwszy. Niech ten pierwszy, jeśli już jest najgorszy, trwa tak długo, jak będzie to potrzebne, ale żebym miała już później spokój. Co więcej, jeśli chodzi o relacje z ludźmi - sprawa ma się bardzo podobnie. Wrócę do wszystkich, będę wszystko relacjonować i dopuszczę ich z powrotem do swego życia, ale dopiero wtedy, kiedy sama będę wiedziała, że na pewno jestem częścią świata, której dane jest odegrać jakąś rolę w przyszłości. I tu wcale nie mówię o oczekiwaniu na wieści, czy umieram, czy nie! Zupełnie nie o to chodzi! jestem pewna, że zdrowieję! Chociaż przyznaję, że trudno to tak nazwać czując się sukcesywnie coraz to gorzej...Ale chcę mieć tę informację przekazaną formalnie, chcę zamknąć pierwszy etap choroby a zarazem najgorszy etap w swoim życiu. Jeśli już trwa, to niech trwa, daję sobie radę.
A teraz przystąpię do konsumpcji jabłka pieczonego, po uprzednim przyswojeniu 3 kanapek z twarożkiem, pomiędzy wierszami.