sobota, 9 lutego 2013

Oto, jak onkologiczne doświadczenia wpłynęły na moje poczucie humoru:

D: (...) Bo mam miliard nauki i tak jak ty przez chemię nie masz ochoty się do nikogo odzywać, to ja nie mam przez matmę.
ja: AAHAAHAAHA
D: Ale ja zawaliłem chemię i będę ją miał jeszcze przez rok, a ty nie
ja: Przypał
D: Oj tam, nie lubię chemii
ja: Nooo, ja też, do porzygu.

B: Mój komputer nie ma w tym momencie żadnej  ochrony antywirusowej.
ja: O, to tak ja ja, pewnie ma zero granulocytów.

che-che-che-CHEEMIA

38 dzień w szpitalu.Dobrze, żeby ująć trochę dramatyzmu, powiem - 37(uwzględniając jednodniowy/urodzinowy pobyt w domu). W każdym razie jest to spory kawał czasu i oficjalnie stwierdzam, że chciałabym pobyć trochę w domu. A cały poprzedni tydzień dzielnie utrzymywałam, że wcale tak nie jest. Przez chwilę nawet(musiało się to stać w jakimś entuzjastycznym szale) twierdziłam, że nie czuję potrzeby wracać do domu aż nie zakończę leczenia. Nie, nie, nie - 2 miesiące to zdecydowanie za dużo czasu, szczególnie jeśli by dodać do nich owe 37 dni już w szpitalu spędzone... Niee.
Rzeczywiście, nie cierpię tutaj na nudę. Od zawsze uważam, że nuda jest zjawiskiem, które nie może pojawić  się, gdy człowiek spędza czas sam ze sobą. Rozumiem nudę spowodowaną nieciekawym towarzystwem, czy sytuacją ale... nigdy, gdy człowiek ma czas sam dla siebie. Moja lista książek, które chciałabym przeczytać i filmów, które chciałabym obejrzeć nie ma końca. Szczególnie jednak nie kończy się zasób myśli w mojej głowie - a więc lista rzeczy, które warto przemyśleć, często też zapisać. Nie ma więc dla mnie nic bardziej irytującego, niż pytania lekarzy, o to, czy się nudzę i czy aby na pewno ktoś dziś u mnie był(druga część pytania zasiana jest wątpliwością, czy jeszcze nie zwariowałam). Powtarzam: dla mnie nuda nie jest uzależniona spędzaniem czasu samemu. Chyba dlatego, że dla mnie istnieją dwie strefy: jedna jest strefą prywatną i nie ma w niej miejsca na nikogo poza mną, drugą jest strefa społeczna, złożona wyłącznie z innych ludzi. Sytuacja, w jakiej się obecnie znajduję chyba wystarczająco tłumaczy fakt, iż ostatnio głównie skupiam się na tej prywatnej.
Przypomniała mi się dość zabawna sytuacja(umiejscowię ją w okresie, gdy rzeczywiście nie tryskałam radością, z powodu usuwania tego cholernego cewnika) gdy moja dr prowadząca stwierdziła, że znajduję się w głębokim dołku psychicznym, ogólnie, że jestem już jedną nogą w bagnie depresji i przepisała mi lek psychotropowy - hydroxyzynę. Oczywiście nic mi nie mówiąc. Codziennie rano i wieczorem dostawałam pół kieliszka przeźroczystego syropu. Przekonana, że jest to lek, o którego odstawienie wcześniej prosiłam, po prostu tego NIE BRAŁAM. Któregoś dnia, jedna z pielęgniarek spytała się mnie, czy coś mi się stało. Nie wiedziałam o co jej chodzi, wtedy to dowiedziałam się, że dostaję psychotropy, mające na celu ukoić moje stany lękowe(??). Następnego dnia poprosiłam pierwszego lepszego lekarza o wypisanie tego czegoś. Moja lekarka do dziś jest niczego nieświadoma, pewnie myśli, że uzdrowiła moją psychikę. Tymczasem, ja nie podważając jej onkologicznych umiejętności, wolałabym, aby już nigdy więcej nie bawiła się w mojego psychiatrę.
Nie zamierzam nigdy brać tego typu leków. Nie wiem, czy to jest na tyle proste, ale ufając swojemu umysłowi, wierzę, że każdy problem tego rodzaju powinno zwalczać się u źródła i to właśnie samemu ze sobą.
Wszystko co wyżej napisałam sprowadza się do tego, że dzięki tej chorobie poznałam,  czym i jak ważna jest kontrola własnego umysłu. Sprawiła to zupełna utrata kontroli nad ciałem. Zmierzam do tego, iż nie mogę w chorobie na nikim polegać. Mam na myśli to, że nie chcę. Niby w jaki sposób. Wszystko przecież sprowadza się do psychiki - jeśli nie masz fizycznego wpływu na to co się z tobą dzieje, musisz spróbować "od wewnątrz", a więc samemu.
Z drugiej strony pamiętam, że na początku całej tej sytuacji czułam niesamowitą potrzebę wsparcia ze strony najbliższych. Dlatego też sądzę, że człowiek jest jednak istotą społeczną i byłby niczym, bez otaczających go ludzi. Można doprowadzić się do perfekcji w kontrolowaniu swojej psychiki, ale coś czego pragnie się niezależnie od wagi problemu, to wsparcie drugiej osoby, poczucie, że są ludzie którym zależy na twoim życiu, co nadaje mu większą wartość.

Nie jestem przekonana, czy do końca przekazałam to o co mi chodziło. Mimo wszystko, dziękuję wszystkim, którzy ze mną są!

Poruszę jeszcze jedną kwestię. Zauważyłam to, gdy przeglądałam amerykańskie blogi ludzi chorych na różnego typu nowotwory. Niewiarygodne. Ilość komentarzy, followersów, a przede wszystkim sama ilość tego typu blogów, świadczy o niczym innym, jak o zupełnie innej świadomości, niż w Polsce. Chłoniak jest chorobą przytrafiającą się głównie młodym ludziom. Wpisując nawet w wyszukiwarkę na fb "lymphoma" wyskakuje mi szereg organizacji typu "beat lymphoma", "lymphoma sucks", głównie ze Stanów. Wpisałam też "chłoniak". NIC. Dlaczego niby o chorobach nowotworowych się nie mówi? Dlatego, że wypadają włosy? To przecież skutek niescentralizowanego działania leków - za parę/paręnaście,  domyślam się, że opatentują leki nie wywołujące takich skutków ubocznych. Dlaczego więc? Dlaczego w ogóle zdarzają się osoby, z którymi przed chorobą miałam względni kontakt, a teraz nie są w stanie wysłać nawet prostej wiadomości? Gdyby się o tym więcej mówiło, człowiek byłby w stanie się z tym oswoić, nie byłoby to tak ciężkie dla chorujących. Bądź co bądź, czuję się teraz lekko dyskryminowana. Skoro to się zdarza, jak widać - często i nigdy nie wiadomo komu, trzeba o tym mówić, by skrócić czas diagnozowania i umożliwić wyleczenie.
Oczywiście, są to na pewno poważne i niebezpieczne choroby. Natomiast wcześnie zdiagnozowane - całkowicie wyleczalne.
Niejednokrotnie  musiałam przejść przez pół szpitala z pielęgniarką na jakieś badanie. Nie miałam czasu założyć peruki, ukryć ewidentnych oznak swojej choroby. Spojrzenia ludzi, obok których musiałam przejść w szpitalu wyrażały litość i zdawały się mówić "jak dobrze, że to nie ja".
Próbuję sobie przypomnieć swoje podejście do chorób nowotworowych przed zachorowaniem. Też mnie to przerażało. Człowiek boi się nieznanego.
Mam ogromną nadzieję, że Polacy wreszcie wyjdą z zaścianku i choroby nowotworowe nie będą w ich oczach "wyrokiem".

Tyle w tym temacie, dziękuję za uwagę, do widzenia, dobranoc.