środa, 15 maja 2013

still alive!

UFFF.
TO BYŁO COŚ  MAKABRYCZNEGO.
Ostanie pięć dni zlało się w jeden. Jeden, obrzydliwy, lepki, cholernie długi, bolesny dzień.
To był zdecydowanie dół wczechczasów dla mnie. Szpik ani drgnął przez całe sześć dni. Dopiero dziś resztkami sił zaczął produkować moje WBC, tak bardzo przeze mnie upragnione. Z zera wzrosły do biednego 0,1 - tendencja wzrostowa = zażegnanie kryzysu.
Na prawdę, tym razem byłam całkiem poważnie przerażona, tym co się ze mną dzieje. Do tego, nie dość, że na sali leży chłopak z zapaleniem płuc, to codziennie przewala się przez nią tabun studentów(w końcu do szpital kliniczny).
Trochę mi się to w głowie nie mieści, jak można zrobić coś takiego. O infekcji w neutropenii:

Prawidłowy sposób leczenia polega na podawaniu antybiotyków (o bardzo szerokim spektrum), bo zabezpiecza on chorego przed różnymi źródłami zakażenia, a to w przypadku osoby leczonej chemioterapią niezwykle ważne. Wiele zależy od poziomu wspomnianego wcześniej enzymu. Jeśli jego wartość jest mniejsza niż 100(U MNIE BYŁO ZERO) to powstaje konieczność izolowania chorego. (!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!NOOOOO WŁAŚNIE!!!) Wtedy istotne jest nawet to, co pacjent je, gdyż z tak niskim poziomem granulocytów (to one chronią nas przed chorobami) i gorączką neutropeniczną zarazić się może nawet tym, co w jedzeniu się znajduje. I to właśnie, kiedy poziom spada poniżej 100 istnieje największe zagrożenie życia pacjenta. Problemem jest też to, że w czasie trwania gorączki neutropenicznej nie można leczyć chemicznie. W związku z tym maleje znacznie ryzyko wyleczenia. Stąd też niezmiernie ważne jest niedopuszczenie do aż tak znacznego pomniejszenia liczby granulocytów. 

Zaznaczę też, że troje dzieci chore na białaczkę, które znałam, z powodu zapalenia płuc w neutropenii trafiły na OIOM i spędziły tam dobre parę tygodni. Ale co tam, nic  mi się nie stanie jak z zerową ochroną będę przebywać z kimś rozsiewającym bakterie!
To jakiś cholerny cud, że się nie zaraziłam, ale chyba łatwo sobie wyobrazić paraliż, jaki mnie ogarniał przy każdym jego kaszlnięciu.
Ech, to nie jest zaniedbanie. To coś więcej i naprawdę w głowie mi się to nie może zmieścić!

W każdym razie... Zaczęło rosnąć. Gardło, przełyk i caaała buzia boli mnie wciąż masakrycznie, ale już czuję, że staję na nogi. Jutro już będzie dużo lepiej, a pojutrze może nawet wypuszczą mnie do domu. Na zawsze(:

A po powrocie do domu zacznie się ostra robota. Ale czymże jest właśnie życie, a szczególnie dorosłość?

I tak oto po raz kolejny, wyszłam cało z opresji. Uczucie bycia na prostej - ach, cóż za błogie uczucie!