piątek, 13 listopada 2015

Hospital

Jestem w szpitalu. Po skończonej chemioterapii zgodnie z zaleceniami kontroluję się u ginekologa-endokrynologa, sprawdzając co jakiś czas jak się mają moje jajniki, po przebytej w wieku 18 lat przedwczesnej menopauzie.Swoją drogą-czy ja kiedyś o tym opowiadałam? To była katorga. Mogę dziś doradzać starszym 'koleżankom' co robić, gdy dopada climacterium, jak sobie radzić z napadami gorąca i wahaniami nastrojów. Ja, dwudziestolatka, no absurd!Okazuje się jednak, że zdarzył się mini cud i czynność jajników powraca. Zdecydowałam się(nie bez wahania, uwierzcie) na spędzenie dwóch nocy w szpitalu, żeby zrobić wszystkie gruntowne badania hormonalne, które prywatnie kosztowałyby mnie kilkaset złotych. Pomyślałam, że to całkiem niezły pomysł, będę miała czas na nauczenie się na poniedziałkowe kolokwium, przeczytanie wreszcie gazety, którą noszę w torbie chyba od tygodnia, czy dokończenie ulubionego serialu. Mimo, że mam świadomość, że jestem tutaj jako osoba zdrowa, powoli czuję, że z godziny na godzinę coraz bardziej mnie to wszystko przytłacza.Coraz więcej rzeczy mi się przypomina. Zapachy, kolor światła, szpitalny posiłek. Otwierają mi się jakieś malutkie rany w sercu i psychice. Przytłacza mnie również to, że w ogóle zdałam sobie z tego sprawę. Że minęło tak cholernie dużo czasu a ja wciąż nie powróciłam w pełni do normalności. Przejrzałam dokumentację medyczną, którą zmuszona byłam zabrać ze sobą-przyglądałam się stronicowym listom leków przyjmowanych przeze mnie i wydrukowanych maczkiem zatrważających wyników badań, jeden pod drugim. Najbardziej jednak nie mogę nadziwić się datom. 13.11.2012 "chemioterapia powikłana gorączką neutropeniczną, zakażenie układu moczowego oraz infekcja grzybicza jamy ustnej, podano..."Trzy lata temu tego dnia zmagałam się ze skutkami pierwszego cyklu chemioterapii. I ja już nie potrafię ocenić swojego punktu widzenia i stwierdzić, czy to było dawno, czy też nie.Z jednej strony tyle się zmieniło, coś ruszyło do przodu, czas minął, ale pewne rzeczy pozostały bez zmian. Wkurza mnie to, przez co przeszłam. To, że już zawsze będę mieć to poczucie odrębności. Wiecie, do tej pory nie znalazłam nikogo, z kim mogłabym o tym szczerze, bez zahamowań rozmawiać. Nikt po prostu tego nie rozumie i nikomu nie chce się słuchać. Jedynie moja mama, która przechodziła ze mną przez chorobę i podzieliła cierpienie na pół. W każdym razie, przestałam już mówić o tym w ogóle, choć wiem, że to bardzo źle, bo ciągle czuję narastający w głowie potok słów i przemyśleń, refleksji i wspomnień. Tyle tego nagromadziłam w trakcie choroby, że kiedyś powinnam dać temu upust. Niewiele jest jednak osób na tyle dojrzałych, czy świadomych, wciąż nie mogę uwierzyć w ignorancję i "mnietoniedotyczyzm". Nie jest łatwo! Ale w miarę starania, budowanie nowego życia całkiem nieźle mi idzie. I jak ja żałuję ostatniego roku zmarnowanego na siedzenie w domu! To był potworny błąd. Uczę się teraz bardzo dużo, głównie fizyki i matematyki, co jest dla mnie niemalże  takim wyzwaniem, jak trzy lata biologii i chemii zrealizowane przeze mnie w rok. Chyba mogę już zacząć nazywać się humanistką mając na myśli to prawdziwie renesansowe pierwotne znaczenie. Przyznam, że całkiem dobrze się bawię i lubię to uczucie satysfakcji, kiedy rozwiązuję zadanie, otrzymuję prawidłowy wynik i przypomina mi się, że był moment, że obawiałam się o zdanie egzaminu maturalnego z matematyki na poziomie podstawowym. A gdybym się uczyła wtedy tej cholernej matmy! Miałabym teraz trzy razy mniej pracy!Przyznam szczerze, że pierwszy rok tej Inżynierii chemicznej niewiele ma wspólnego z chemią. Nie będę więc go zapewne zaliczać do najprzyjemniejszych pod względem realizowanego materiału, ale uważam za całkiem sensowną taką strategię PW-kto nie da sobie rady z matematyką, ma duży potencjał do nie dania sobie rady ze wszystkim innym(królowa nauk wszak).Moje serce wciąż co jakiś czas(bo jedynie wtedy, gdy mam czas odetchnąć i się nad czymś pozastanawiać) bije do lekarskiego. Zastanawiam się tylko, kiedy mam uczyć się biologii do poprawy? Muszę zacząć wpisywać do dziennego grafiku choć godzinkę biologii. Z drugiej strony czuję, że te studia mogłyby mnie usatysfakcjonować. Ale kurczę. Nie potrafię jeszcze odpuścić. Wiem też, że projektowanie reaktorów i procesów chemicznych, nigdy nie będzie tym samym co bezpośredni kontakt z chorą osobą i udzielona jej pomoc(nawet jeśli te procesy prowadzić będą do wynalezienia rewolucyjnego leku przeciwnowotworowego).Nie mogę doczekać się aż stąd wyjdę. Zaczynam zastanawiać się, czy nie lepiej było wyłożyć pieniądze i dać sobie samej spokój... Mam jakieś masochistyczne skłonności chyba. Myślałam, że umrę ze śmiechu, gdy dostałam kolację o 16.30. To oznacza KOLEJNE 8,5 h BEZ JEDZENIA! Kto to tak planuje....Ja nie mogę sobie wyobrazić teraz spędzonych 8 miesięcy w szpitalu. Jak ja to przetrwałam? Jestem tutaj dopiero od 10-tej a już umieram z nudów, nie mam pojęcia jak ja sobie radziłam wtedy.Chociaż chyba wiem... I to jest odpowiedz na wszystkie zadane mi wtedy pytania: "Kasia jak Ty to robisz, ze dajesz radę, ja bym się załamał/a", "jak to robisz, że ciągle się uśmiechasz i nie narzekasz?!"
To takie proste. 
Wtedy musiałam!:)

Pozdrawiam jesiennie(już po raz trzeci stwierdzam, że nienawidzę października i jesiennej aury, czekam z niecierpliwością na grudzień!)