środa, 17 kwietnia 2013

Step by step

Nadszedł czas na DÓŁ.
Tym razem wartości spadały woooolno(znów tydzień), natomiast spadły niżej, niż poprzednio.
Pochwalę się wczorajszą morfologią: płytki dobiły do 15tysięcy, hemaaa spadła do 7,7(a dziwiłam się, że"coś boli mnie głowa"), a moje najbardziej pożądane neutrofile zjechały do 100.
Musiałam więc odbyć wizytę w szpitalu. Na szczęście jedynie na oddział dzienny. Przetoczyli mi krew i płytki i pojechałam do domu. Zaraz, to zabrzmiało, jakby to wszystko krótko trwało. W rzeczywistości siedziałam tam od samego rana, aż do 18. Paradoksalnie, na dziennym dużo wolniej płynie czas, niż na stacjonarnym oddziale. To pewnie przez tę świadomość powrotu do domu.
Dzisiaj czuję się zdecydowanie lepiej, niż wczoraj, czyjaś hemoglobina spełnia swoje zadanie:) Martwiłam się jedynie o te neutrofile, że jeśli spadną do zera, to standardowo dostanę gorączki, ale póki co nie czuję znajomego łupania w kościach, a jest już po 18stej, więc liczę na to, że i tym razem obejdzie się bez tygodniowej antybiotykoterapii.
Ha! Kolejną oznaką mojego wielkiego comeback'u, była wczoraj pani w recepcji w Izbie Przyjęć, która nie zauważyła, że leczę się onkologicznie i nadarła na mnie mordę, że potrzebuje oświadczenia na papierze, o tym, że mimo ukończenia 18lat, mam zgodę na leczenie.
Miła odmiana od niedawnych pytań w szpitalu, do której klasy gimnazjum chodzę oraz: "białaczka limfoblastyczna czy szpikowa?" . Wnioskuję, że w peruce i w makeupie nie wyglądam na osobę mającą cokolwiek wspólnego z chorobą nowotworową, to FANTASTYCZNIE!
Wczoraj otrzymałam też kolejną motywację do pretensji o studia medyczne(akurat jak zaczęłam mieć wątpliwości!). Przyszła do mnie, jak to zwykle bywa, grupa studentek, która musiała zebrać wywiad ode mnie na temat mojej choroby i wysłuchawszy mojej opowieści jedna z nich stwierdziła, że chyba powinnam być lekarzem. A to miłe!

Spełniłam dziś kolejne marzenie - otworzyłam drzwi balkonowe i siedziałam sobie dobre pół godziny wdychając przecudowne, wiosenne, ciepłe powietrze.

Aaa i bardzo dobre newsy, zadałam mojej nowej p.dr(która jest zajebistą babką) jakąś 1/100 pytań i oto czego się dowiedziałam:
-będę mogła korzystać ze Słońca w wakacje
-na miesiąc po ostatniej chemii będę mogła już zacząć powoli normalną dietę
-na 2 miesiące po ostatniej chemii będę mogła praktycznie WSZYSTKO
Czy muszę mówić: Nie mogę się doczekać? (:
Mimo wszystko boję się tej 8smej chemii, wiem, że trzeba, wiem, że po niej nie będzie już żadnej kolejnej, ale widzę, że mój organizm jest coraz w gorszej formie. Jak widać wyniki już nie wskakują tak szybko jak po pierwszych kursach... I do tego czuję, że zaczął się regenerować i takie ubijanie wszystkich nowych komórek w zalążku wydaje mi się nieco okrutne. Gdyby to były 3 dni wlewu i spokój. Ale to 3 męczące dni nawadniania, sterydów odwapniających kości i psujących żołądek...  i conajmniej 2 tygodnie walki szpiku. To tak jakby komuś po 7 dniach nieustannego picia, kogo dopiero odpuszcza kac,  postawić przed nosem flaszkę i kazać wypić do dna. Ach, cóż za poetyckie porównanie!

Czas, pochwalić się nowymi rzęsami! Z dnia na dzień coraz dłuższe, mam już czym TRZEPOTAĆ !

Hmm, w rzeczywistości wyglądają bardziej spektakularnie.

Niech mi już urosną te wyniki! Jutro morfologia, no mam nadzieję, że jest tendencja wzrostowa, w końcu minął już tydzień od kiedy zaczęły spadać. W przeciwnym razie wykupię cały internet. Popadłam w jakiś szał zakupów online, dziennie przychodzą do mnie 2 paczki pocztowe.... Mamo, wybacz.